[ WSTECZ | SPIS TREŚCI | NEXT ]     

» MAMO, NIE CHCĘ BYĆ RÓŻOWA «

Siedzę spokojnie w moim pokoju wsłuchana w dźwięki gitary Pata Metheny'ego, gdy nagle czuję powiew wiatru. Zrobił się przeciąg. Staram się szybko przekalkulować czy opłaca mi się otworzyć oczy, by zobaczyć co jest przyczyną tego chaosu, czy jednak nie i snuć domysły. Z natury jestem dość leniwa, więc wybieram to drugie. W końcu nie może być zbyt wiele przyczyn.

Albo nadszedł huragan siejący spustoszenie wszędzie, gdzie tylko zawita, albo właśnie do pokoju wlazła moja siostra. Z dwojga złego wolałabym huragan. Niestety po chwili do mych delikatnych uszu dochodzi pisk z piekła rodem. To odezwała się istota zła do szpiku - moja siostra przemówiła.
- Patrz co przysłali!
Przerażona tym dźwiękiem w stylu zarzynanej kury, wzdrygnęłam się i po chwili, choć bardzo niechętnie otworzyłam jedno oko, jako że czekanie aż śliczna siostrunia odpowie na kołatające się w mym umyśle pytanie "co przysłali?..." nie przynosiło rezultatu. Oko otwarte, ale cóż z tego, jeżeli wciąż nie widzę siostry, a tym bardziej przyczyny tego całego zamieszania? Skoro już zostałam wybita z rytmu i zakłócono mi spokój, to co mi tam zależy, mogę się ruszyć, a więc siostro znaj moje serce podniosę się i zobaczę co Cię tak podnieciło.

To był głupi pomysł… Gdy tylko się podniosłam i odwróciłam, zobaczyłam w ręce siostry ostatni katalog mody… No i po co ona mnie nawiedzała? Ano po to, że dla niej moda, ciuchy z wybiegów i najnowsze trendy są tym, czym dla mnie muzyka, mocne gitarowe rify, niezła ściera w gardle wokalisty. Innymi słowy, moja siostra nie może żyć bez ciuchów, które są na topie. I nic w tym złego, póki się nie przesadza, ale ona niestety przesadza. Dowód: po sadystycznym wyrwaniu mnie z transu, usiadła sobie prościutko wypinając dumnie zaczątki piersi, zakładając nogę na nogę z ów katalogiem i zaczęła przeglądać. Delikatnie liżąc palce, przerzucała energicznie kartki i wciąż komentowała stroje i modelki ze zdjęć.

- O popatrz! Te biodrówki są boskie! Świetny krój. Oj tak! To ostatni krzyk mody! I ten kolor… Ooo, a ta bluzeczka… idealnie do nich pasuje. Ten dekolt i ma taki śliczny odcień różu. Wyglądałabym w tym przebojowo! Dużo lepiej niż ta modelka. Zobacz jaki ona ma cellulit, a jaka nieproporcjonalna… i nie potrafi pozować. To się robi tak.
I zaczęła się przed mną wdzięczyć, prezentując swoje walory (a raczej to, co kiedyś nimi będzie, bo gdybym nie wspomniała, to ona ma 13 lat).

Nie muszę chyba mówić, że gdy to zobaczyłam szczęka opadła mi do kolan. Byłam w szoku… Sposób, w jaki ona to wszystko robiła przywoływał na myśl dwa słowa: słodka idiotka. No i zrobiło mi się przykro. Miałam przed sobą dziecko udające wielką damę świata mody. Jakie to smutne… Za moich czasów, a pewnie i za Waszych, nikt nie myślał o tym, żeby ubrać się jak najmodniej, bo właściwie wszystkie ciuchy dla dzieciaków były podobne i absolutnie nie przypominały tych 'dorosłych'. Nie do pomyślenia było, by mała dziewczynka założyła na siebie bluzeczkę, której plecy stanowiła sieć cieniutkich paseczków. Myśmy nosili bardzo kolorowe ubranka z nadrukowanymi postaciami z bajek Disney'a, co było pewnego rodzaju trendem, ale zaznaczmy, że chodziło tu tylko o to, by ciuszki były jak najbardziej barwne i przedstawiały coś, o czym się mówiło w danej chwili, nie liczył się wtedy krój, fason i tego typu szczegóły. Pamiętam jak to dzieciaki chodziły w różnokolorowych dresach do joggingu ozdobionych Myszką Miki. I nieważne czyś był chłopczyk, czy dziewczynka, nosili je wszyscy bez wyjątku. Albo wielkie zafascynowanie legginsami. Każda dziewczyna miała w szafie choć jedną parę i zakładała je do sukienki, do koszulek, to był uniwersalny ciuch. Pamiętam też niezapomniany czar mundurków. Oczywiście, jak każde szanujące się dziecko, na początku nie znosiłam ich. W pewnym okresie twierdziłam, że nie pozwalają one na pokazanie mojej indywidualności i są narzędziem do stłamszenia jednostki, ale teraz… (chwila na przypomnienie sobie pięknych uniformów) jakże ja tęsknie za czasami, kiedy to wszyscy wyglądali tak samo, no może nie tak samo, ale nosili takie same mundurki i nie było podziału ze względu na to czy ktoś ma markowe ciuchy, czy najnowszy krzyk mody. Wbrew pozorom mundurki miały swój urok. Jak to bosko wyglądało, gdy na uroczystym apelu stali wszyscy uczniowie ubrani w mundurki z emblematem szkoły.

Teraz to się zmieniło. Mało która szkoła pielęgnuje tradycje uniformów. Każdy może nosić co chce zgodnie z ustawą o wolności obywatela (nawet tego najmłodszego!) do wyrażania swoich poglądów, przekonań i wierzeń nie tylko za pomocą słowa, ale i swojego wyglądu. Tak więc nikt nie zabroni małej dziewuszce pojawić się w szkole w bluzeczce z wielkim dekoltem i spódniczce co najmniej kilkanaście centymetrów za krótkiej, bo nie ma do tego prawa, nawet jeśli taki strój nadaje się na trasę A2. Ale taka jest teraz moda i bardzo nad tym ubolewam. Nigdy nie ciągnęło mnie do krótkich spódniczek, bo do tego trzeba mieć nienaganne nogi i wiele odwagi, by znosić zazdrosne spojrzenia innych kobiet i pożądliwe mężczyzn. No, ale nadeszła taka moda i niech sobie ona będzie, tylko dlaczego opiera się ona na lalce barbie? Króciutkie, różowiutkie spódniczki, bluzeczki w tym samym kolorze unoszące sylikonowe piersi, do tego opalić się na mulatkę, walnąć mocny makijaż najlepiej błękitnym cieniem i różowiutką szminką, dokleić sztuczne rzęsy i tipsy, założyć tony biżuterii, natapirować utlenione włosy i jesteś bardzo modna (no i właśnie zostałaś mianowana landryną). Tylko jakoś mi się wydaje, że przez ten wizerunek kobiety stają się przedmiotem, jak lalka barbie… No, ale o gustach się nie dyskutuje. Ja tylko zauważam, że jeżeli dzioucha ma już te, powiedzmy, osiemnaście lat, to niech sobie nosi i lateksowe staniki i nic więcej, ale jeśli chodzi o maluszki, które upodabniają się do dorosłych nosząc tego samego typu ciuchy tylko w mniejszych rozmiarach, to przepraszam bardzo, ale coś jest nie tak. Czy my wracamy do średniowiecza, kiedy to dzieci nie było w ogóle, byli tylko dorośli w małych ciałach? Nie za bardzo chyba. A więc walnijmy dzieciakom i mamusiom, powszechnie zwanym lafiarami, w łeb, żeby trochę zmądrzeli. Skoro już przy lafiarach jesteśmy to czy to nie jest dziwne zjawisko? Laseczki w bucikach na maksymalnie dużych koturnach wyglądające co najmniej jak zapaśniczki, a przeklinające jak niezły kibol. Czasem widzę takie kobitki z małymi dziećmi i szczerze mówiąc boję się o te dzieci. Przypomina mi się taka sytuacja: idzie sobie lafiara ze swoim małym synkiem. Ten mówi do niej:

- Mamusiu bolą mnie nóski. Weź mnie na rącki.
Na co mamusia, z jej wdziękiem walca drogowego, odpowiada:
- A co Ty masz k… 5 lat?!
- Tak- odpowiada malec.
- A co mnie to k… obchodzi?!

Jakież to subtelne. No, ale, żeby istniała spoko luzik dziewczyna, to musi być i lafiara, w końcu równowaga w przyrodzie i takie tam pierdoły muszą być zachowane. Tak, czy inaczej, moda i tradycje się zmieniają. Już nie jest tak jak było. Możemy tego żałować, albo i nie. Przecież są też pozytywne zmiany (np. koniec z tymi paskudnymi spodniami, których nogawki zwężały się ku dołowi, a w których wyglądało się co najmniej obrzydliwie). Mamy się czym cieszyć, bo się rozwijamy, ale miło by było, gdyby przy tym dzieciaki nie zapominały, że są jeszcze dzieciakami i niech tak zostanie przez jeszcze jakiś czas, bo dzieciństwo to boski okres, który trwa krótko i nie wraca. Potem można tylko żałować.

Podsumowując: przerażają mnie 13-stki, które wiedzą już w tym wieku co to jest kaszkiet, kobiety, które zamiast twarzy mają tonę pudru i doklejane rzęsy, a najbardziej przeraża mnie wizja różowej sukieneczki odkrywającej moje aksamitne nogi. Przeraża mnie też wizja małych dziewuszek chodzących na szpilkach z sukienusiami ledwie zakrywającymi tyłek, pindrującymi się godzinami i zachowującymi się ogółem, jak małe idiotki, różowe landrynki. Muszę iść powalić głową w ścianę, żeby zrobiło mi się lepiej.

Oj jakoś za poważne to wszystko wyszlo. To nie w moim stylu, więc może na koniec dodam jeszcze mój słowniczek, niezbędny do zrozumienia tego tekstu w całości i pójdę coś zrobić ze sobą by wróciła mi forma.
SŁOWNIK (kolejność chronologiczna)
Pat Metheny - wirtuoz gry na gitarze
Moja siostra - potwór gadający wiele i bez sensu, ale mimo wszystko miłe dzieciątko (gdy śpi)
Ściera w gardle - chrypka, mocne włosisko, ogółem przyjemne zjawisko umilające słuchanie wokalu
Cellulit- wróg wszystkich kobiet
Leginsy - hit mody mojego dzieciństwa
Landryna- slodziutka, różowiutka kobietka odpowiadająca opisem temu, co tam wyżem nabazgrałam
Lafiara - żeński odpowiednik kibola
Kaszkiet- sztywna czapeczka z daszkiem

LIZ



[ WSTECZ | SPIS TREŚCI | GÓRA | NEXT ]