Są takie giery na saloonach, o których chcesz czym prędzej zapomnieć. Bynajmniej nie chodzi tu o giery kiepskie, bo do takich się po prostu nie podchodzi. Mam tu bowiem na myśli te automaty które... zeżarły ci mnóstwo kasy, na których gierzyłeś tak często, że gdyby podliczyć wszystkie geldy, które poszły na credyty, uzbierała by się pokaźna sumka, za którą możnaby było fundnąć sobie jakąś konsolkę. Jedną z takich gier jest StreetHoop. Grrr... :)
Co może robić młody gracz na kolonii, będąc oddalony od swojej kochanej maszynki na wiele kilomków?? Jeśli jakimś cudem udało się wyperswadować pani opiekunce, że przydałaby się godzinka wolnego, by dokładniej na własną rękę zwiedzić miastko i poznać jego walory kulturowe, to można sobie po cichaczu myknąc na saloon. :) Tak też żeśmy zrobili. :) Po kwadransie udało nam się znaleźć małą imitacje salonu w piwiarni za rogiem. :) Już w wejściu kumpel pokazał cztery palcuchy barmanowi. Trochę się zmącił, gdy powiedzieliśmy, że chodzi o żetony. :) Krótkie spojrzenie fachowców wokół, sami faceci w berecikach sącząc piwko lookali w naszą strone. :) "Ten jest mój" - krzyknąłem i wskoczyłem na automat. Fakt faktem, że innych nie było. :) Same stoły bilardowe i jeden flipper w kącie. Trochę się skrzywiłem, gdy zczaiłem, że to koszykówka. Ale nic to. :) Głód rozrywki elektronicznej był zbyt wielki na wybrzydzanie. Wepchnąłem delikatnie mój klejnot chwilowej rozrywki w rowek maszynki. :) Zabrzęczało, zastukało i w końcu usłyszałem głuchy odgłos wpadnięcia żeta do pojemniczka. Mało kto na tym chyba grał. ;) No dobra, sprawdzamy gierę. :) Szybki pokazik co do czego, jakim klawiszkiem co się robi i już drużynki do wyboru. Bieremy USA, co się tam kurcze będę ograniczał. ;) Nienajlepsze trójeczki, ale za to wypasiony dunkingi oraz zrównoważone resztę bajerów. Pierwszy meczyk, trzy na trzy. Myśle se cool. :) Nie ma to jak streetball uprawiany przez napakowanych i spoconych facetów. :) Co tam, parę pasów, dwa wsadziki, jeden fake i jedna trójeczka i prowadzonko 9:6 na 15 sekundek przed końcem połowy. Trza się wybronić, bo z reguły remis w takich gierach traktowany jest jak porażka, tracimy creditsa. To ja na chama. :) Ręką, nogą, z łokcia i przechwycik. :) Fauli nie ma, cool. :) Nie wyrobie się z kontrą, to siepnę se za tri. A że od dłuższego czasu mruga mi tu jakiś naładowany paseczek, miałem święte prawo spodziewać siakiegoś specjala, czy cuś. W końcu to nie jest symulacja tylko gra zręcznościowa, w której postawiono na widowiskowość i efektowność. Tak więc rzucam a tu mi istny fireball wyszedł. :) I to bez podkręcania. :) Podjarało siateczkę, kibole szaleją - rządzę. ;)
|
Tu trza w tym miejscu wspomnieć, iż nie tylko kumple się przyglądali mym poczynaniom. Nawet panowie w berecikach podnieśli się i z kufelkami w prawicy i pianką na wąsach zarzucali teksty w stylu "łoł, to było dobre, kurde". :) Radochę żeśmy z nich mieli niezłą. :) Trzeba się było asymilować z otoczeniem. :) Przerwa się skończyła, jadymy dalej. Co by tu nie mówić - dość szybko straciłem tą swoją przewagę, komp twardo mnie ogrywał, fundując wsadziory jakimi nie powstydziłby się sam Air Michael. Ofkozik przy napakowanym na full specialu zafundował mi takiego dunka, że zarył zadem po asfalcie. Trójeczka w ostatnich sekundach sprawiła, że wygrałem spotkanie, dostałem buziola od panny na rollach i obszczekał mnie kundel. :) Takie jest życie gwiazdy ;) W następnym meczyku zacząłem dostawać baty już na początku, 6-0 dla rywali i delikatny pomruk rozczarowania wśród kumpli (goście w berecikach wrócili do bardziej poziomego delektowania się trunkiem. :)) No to trza pójść na całość i siepać trójkami na lewo i prawo. O dziwo taka metoda rozgrywki zaskutkowała. Wznowienie bieg prosto i rzut za 3 dawały nadmierny efekt. Znowu byłem mastah. :) Co piąty rzucik wchodził specjal - szczerze mówiąc nie miałem większej ochoty robić wsadziorów, stawiałem efektywność nad efektownością. Przegrałem zaś w trzecim meczu :) Trójki coś za bardzo nie chciały wchodzić, przeciwnicy ostro jechali z łokciami, cóż, nawet ja musiałem kiedyś skapitulować. :) Zrobiłem swoje, czas by się popisali koledzy. :)
Wiele razy się wracało do tego miejsca, sami się dziwiliśmy, że taka giera - na pierwszy rzut oka dość prosta i prymitywna - powali nas na kolana i przyniesie tyle zabawy i satysfakcji. Opiekunka się dziwiła, że tak często chcemy zwiedzać tą samą dzielnicę. :) Bywało się często w tym miejscu, do czasu aż nie podmienili bebechów maszyny na Aero Fighters. Nie było już co tam robić. Zmusiło to nas do dalszych poszukiwań elektronicznej rozrywki, która warta była odmówienia sobie pączka by zaoszczędzić parę groszy. :) W końcu znaleźliśmy salonik, w którym mogliśmy sobie beztrosko pogierzyć w Mortala. I wcale nie żałowaliśmy, że zabrali nam Street Hoopa. :) Ale bez mrugnięcia oka należy wpisać tą gierę na listę gier zasłużonych.
SLEESKEE
|