Ilu z was chodziło niegdyś na salony gier?? Ilu z was potrafiło, tak jak ja w SP, wykorzystać przerwę 20-minutową by pobiec na salon i przez pięć minut popatrzyć jak grają inny w Mortala 2?? Każdy każdy inaczej zaczynał ten nałóg, każdy inaczej łamał reguły sensowności. Dla obecnych młodzian może to być dobry reminder tamtych czasów, kiedy to nie miało się wypasionego sprzętu w domu. Patrzcie, co żeście stracili. :) Oto moja historia. :)
Pewnego dzionka, gdy byłem jeszcze małym, grzecznym chłopczykiem wybrałem się z kolegami na przejażdżkę rowerową po okolicach miasta. Śmigaliśmy na BMX-ach jak to dzieciaki mają w zwyczaju: nieobliczalnie i beztrosko. :) Tak się złożyło, że wracaliśmy do domciu inną drogą, koło stacji kolejowej. Wtedy to ujrzeliśmy naszego "bossa", 15-letniego lidera bandy, starszego ze 4 lata, jak z kasiorą dzierżoną w prawicy zmierzał do pewnego miejsca na dworcu PKP. Ofkozik - follow the leader(tm). :) Owym miejscem był salon gier komputerowych, mający w podstawowym założeniu służyć podróżnym w zabijaniu czasu, oczekując na pociąg. Czy tak było w rzeczywistości? :) Znało się tam wszystkich, bo wszyscy byli tutejsi, stali bywalcy, każdy mastah stojący przy swoim automacie, przechodząc po raz setny swoją ulubioną gierę. I przewrotne było to, że ilekolwiek by w nią nie grał, zawsze się tak samo podniecał jak za pierwszym razem. Niczym dzieciak z podstawówki po zobaczeniu bielizny miss klasy. :D Z czasem zrozumiałem, że to magia tego miejsca tak działała na wszystkich...
Owego dnia weszliśmy całą paką na salon, poczekaliśmy grzecznie, aż boss zakupi parę "żetów". Następnie garstką stanęliśmy obok wybrańca bossa, i usłyszeliśmy piękny brzdęk "creditsa". :) Jakaż piękna grafa, mnóstwo ochów i achów przewinęło się po bandzie. Boss po krótkim wahaniu wybrał jakiegoś chińczyka w kapeluszu. :) Tjaa, tego z piorunami w rękach. :) Cóż, o ile oklepał tego łysego to mu Johnny klate skopał. :) Staliśmy tam z pół godzinki, patrząc w zazdrości jak boss sprawdza swą potęgę manualną. Nikt nie miał odwagi go poprosić o choćby rundkę, czy choćby stuknąć w jego imieniu High Kick. Wszyscy z rozdziawionymi japami lookali, jak boss zgrabnie posyła laskę na kolca. :) Potem załoga się zwinęła, ale ja tam zostałem... Patrzyłem się nadal na automat, jak po kolei prezentuje zawodników, czytałem ich historie, oglądając pokazywane w kółko te same walki demonstracyjne. Co chwilkę lookałem na zewnątrz, czy mi ktoś przypadkiem (lub nie:)) nie buchnął BMXa. Ale stał nadal :) Czekał na pana, mój wierny rumak. :) Widać, inne czasy, nie to co teraz :/
|
Wtem podszedł do automatu pewien gość. Długie włosy spięte w kitę, ciemny ubiór, ta wypasiona flanelowa, ciemna koszula, której to do dziś nie mogę zapomnieć :), czarne dżinsy, kilkudniowy zarost. Ze 20 lat, na oko. Dzierżył w dłoni ino jednego żeta, co wydawało mi się bynajmniej dziwne. Spojrzał się na mnie przeciągle, wrzucił żetona, wybrał najsłabszą w towarzystwie Sonię (jak sie z czasem okazało - zawsze grał kobietami). Podczas prezentowania słupka rywali złączył dłonie i porządnie sobie strzelił z palców. Pierwszy pojedynek, bez żadnych problemów nałożył podwójnego Flawlessa. Przy napisie Finish Him pomachał dziwnie wajchą i przy akompaniamencie słowa "kurde", Sonia zafundowała pacjentowi ino jedynie plaskacza. Nie wiedziałem o co chodzi, ale czekałem jedynie parę minut na odpowiedz, bo po kolejnym Double Flawless ekran się przyciemnił i Sonia jakąś kulką spaliła pacjenta. Gość spojrzał się na mnie, usłyszawszy moje ciche "łał", i szepnął mrocznie "pocałunek śmierci". Trzecia walka zakończyła się identycznie. W czwartej byłem natomiast świadkiem czegoś dziwnego. Po wygranej pierwszej rundzie flawlessem, Sonia została trafiona kopniakiem i ... gość odpuścił tę rundę! Założył ręce na głowę i czekał na koniec starcia. Trzecią rundę zakończył Flawlessem. :) W następnym starciu również oberwał, tyle że dał te runde mi! Słowa "masz, zagraj sobie, tylko nie wygraj" były dla mnie jak manna z niebios. Nie było mowy o wygraniu, byłem ledwie małym, raczkującym newbie. :) Ale nie przegrałem flawlessem! Gość podpowiedział mi cios! To było coś!:) Udało mi się zagrać jeszcze raz, z Goro, tu bezlitośnie nałożono mi flawless. :) W rezultacie gość przeszedł całego Mortala na Flawlessach. Po czym grzecznie chwycił swój czarny plecak i zniknął za drzwiami, w czeluściach realnego świata. "Eh...", westchnąłem. Przynajmniej mój BMX nadal stoi. :)
Pokręciłem się trochę po salonie, aż w końcu podszedł do mnie szef saloonu i krótko rzucił: "Albo grasz, albo wyjazd." Kasy nie miałem, więc opuściłem miejsce mych uniesień. Kłócić się nie miałem co, bo właścicielami było dwóch braci o nadludzkich rozmiarach, mających bicepsy jak ja dwa uda razem wzięte, do tego dokładnie pokryte tatuażami. Jeden łysy, drugi z długimi do barów włochami. Stanąłem więc przy moim BM-ku, sprawdziłem ciśnienie w oponkach i zarzuciłem zada na siodełko. Trochę rozkojarzony omal nie staranowałem konduktora.:) Parę uwag przypominających zakaz poruszania się na rowerach po peronie wysłuchałem ze skruchą, by po chwili pędzić do domu na obiad. "Spóźnię się, fuck, ale warto było." Wiedziałem jednak, że jutro zagram sam, nie będę tylko się przyglądał. Zaoszczędzi się na lizakach... Jedno było pewne: ja tam jeszcze, kurde, wrócę...
SLEESKEE
|