Falcon i Zimowy Żołnierz (The Falcon and the Winter Soldier)

Dwóch kompanów Kapitana Ameryki musi znaleźć wspólny język aby stawić czoła wyzwaniom nowego-starego świata po starciu z Thanosem.

Uwaga! Recenzja zawiera spoilery z filmów Avengers: Wojna bez granic (Infinity War) oraz Avengers: Koniec gry (Endgame).

Sześć miesięcy – tyle czasu minęło od wydarzeń w Avengers: Endgame i tyleż świat zmaga się z powrotem połowy populacji globu z pięcioletniego niebytu, spowodowanego pstryknięciem Thanosa. Nagłe zniknięcie wymusiło zmiany, które teraz ponownie trzeba zweryfikować wraz ze wskrzeszeniem spopielonych, gdyż nierzadko po prostu nie mają co ze sobą począć – w ich domach żyje ktoś inny, miasta zmieniły administracje, granice się zatarły, państwa przestały istnieć… Wśród powracających z niebytu są także Sam Wilson oraz Bucky Barnes, którzy po rozproszeniu składu Avengers próbują znaleźć swoje miejsce na Ziemi. Nie wszystkim ocalałym podoba się jednak perspektywa powrotu do starych podziałów, co w rezultacie rodzi sprzeciw wykorzystany do utworzenia antynacjonalistycznej grupy Flag Smashers. Tymczasem Departament Obrony Stanów Zjednoczonych po zniknięciu Steve’a Rogersa decyduje o powołaniu nowego Kapitana Ameryki…

Gdy zapowiadano ramówkę Disney+, a Kevin Feige opowiadał o rozpoczęciu czwartej fazy Marvel Cinematic Universe, to głównie WandaVision oraz Loki skupiły na sobie uwagę. The Falcon and The Winter Soldier zdawał się najmniej interesującym projektem, prawdopodobnie dlatego że spośród wymienionych był najbardziej przyziemnym, najmocniej opartym o realia. W dodatku mimo iż Sam i Bucky byli na drugim planie wydarzeń MCU, to większość wątków z nimi związanymi zostało względnie uregulowanych. Ostał się jeden istotny: tarcza, którą Samowi przekazał Steve na pożegnanie. I to właśnie wykonany z vibranium owal jest symbolem toczącym się przez całą długość sześcioodcinkowego show – dla jednych jest atrybutem szlachetności i odwagi, dla innych identyfikatorem ciężkich czasów, a jeszcze inni widzą atrybut do wykorzystania aby rozwiązać swoje sprawy i uniknąć niepożądanych konsekwencji. Wszyscy widzą rolę Kapitana Ameryki inaczej, a naszymi przewodnikami po próbie znalezienia właściwej definicji są jego najbliźsi kumple, którzy także w tej sprawie mają inne spojrzenie na temat. Każdy z epków przez swoje 40 minut, zachowując naturalną ciągłość, dotyka poszczególnych elementów składowych prawdziwego bohatera i odkrywa nowe rysy pod kolejnymi warstwami farby. Taka formuła działa bardzo dobrze, gdyż nic nie wisi w powietrzu dłużej niż powinno, jest na bieżąco adresowane w naturalny sposób. Co więcej: serial da się także swobodnie obejrzeć bez znajomości MCU, gdyż pomimo wielu niuansów i nawiązań, w kostrukcji otrzymaliśmy spójną całość z wyraźnymi odpowiedziami. Bardzo dobry balans pomiędzy akcją, dochodzeniówką, prywatą, dowcipem – jest czas na wszystko. Serię tą konsumowałem z niezwykłą przyjemnością, za każdym razem chcąc więcej acz zawsze będąc zadowolonym z ilości smakołyków zaserwowanych w odcinku.

Serial nie pozostaje jednak bez wad na polu fabularnym, o których trzeba wspomnieć. Przede wszystkim aspekt zaskakiwania widza: jeśli mamy jakiekolwiek przewidywania lub gdybania to zazwyczaj tylko przed włączeniem przycisku Play, gdyż podczas samego oglądania dosyć łatwo jest przewidzieć dokąd historia zmierza i jakie kroki zostaną podjęte. Showrunnerzy nie silili się na sztuczne kontrowersje czy wymuszone zwroty akcji, a skoncentrowali się na tym co chcieli przekazać. Są liczne niespodzianki mniejszego kalibru, które w interesujący sposób wpisą się w fabułę główną, dzięki czemu czytelny wątek główny nam nie przeszkadza. Kamyczkiem do ogródka jest jednak trudny do uniknięcia motyw lepszego traktowania postaci lubianych względem nielubianych – ci dobrzy mogą sobie pozwolić na więcej, co nieco razi jeśli nie siedzimy w obozie ich największych fanów. Na szczęście jest to na mniejszą skalę niż np. w WandaVision.

Anthony Mackie utwierdził nas tym serialem w przekonaniu, że jest świetnym aktorem, wręcz stworzonym do tego typu roli. Do tej pory widzieliśmy go raczej w cieniu wielkiej trójki, w którym potrafił zasygnalizować swoje walory, acz teraz gdy kamery zostały skierowane na niego wykorzystał tę szansę i wyniósł swoją postać na kompletnie nowy poziom. Ciepły i miły dla rodziny i przyjaciół, zmotywowany i oddany służbie gdy w grę wchodzą obowiązki, opanowany i uważny gdy stąpa po kruchym lodzie, aby przy tym być otwartym na otoczenie i ciągle się rozwijać. Ciężko jest w wiarygodny sposób zagrać osobę, która panuje nad sobą w każdej sytuacji i nie napędzana jest emocjami, a Mackie autentycznie dał radę to nam sprzedać. Na tej drodze dopiero jest Bucky Barnes, który walczy z przeszłością Zimowego Żołnierza – to już widzieliśmy w wykonaniu Sebastiana Stana w filmach MCU, acz tu mogliśmy bardziej zajrzeć do jego głowy. Aktor w umiejętny sposób zabiera nas na wędrówkę po świecie pełnym zwątpienia, samotności, goryczy i winy, który to przed kręgiem otaczających go ludzi ukrywa pod maską twardziela. Drogi naszych głównych bohaterów, którzy jak pamiętamy z filmów obaj byli spopieleni, ponownie łączy symbol tarczy – i tu wchodzi ta osobliwa synergia, której oczekiliwaliśmy od momentu zapowiedzi serii. Choć cele operacyjne mają zbliżone, to już sam sposób ich rozwiązywania niekoniecznie jest akceptowalny dla partnera. Nie brakuje iskrzenia, kłótni, niesnasek, twardych słów i wchodzenia sobie w drogę, aczkolwiek koniec końców obaj wiedzą, że mogą na siebie liczyć – i ten bromans świetnie został przez duo zagrany. Jest naturalny, nie ma ciśnienia na sztuczne konflikty czy odzyskiwanie zaufania, gdyż to dorośli faceci i niejedno razem przeszli w o wiele trudniejszych warunkach.

W komiksach Karl Morgenthau a.k.a. Flag Smasher był jedną osobą, tu rozłożyło się to na grupę, na której czele stoi żeńska wersja tej postaci: Karli – w tej roli Erin Kellyman. Jeśli szukaliśmy osobowości tajemniczej, niepozornej, acz będącą niewiadomym zagrożeniem to aktorka jest wręcz stworzona do tego typu kreacji. Gdy gonimy za informacją i zbieramy pojedyncze strzępy to naprawdę maniery, gra ciała, głos z charakterystycznym akcentem prezentowane przez Karli są intrygujące. Z drugiej jednak strony im bardziej ją poznajemy, tym ciężej nam zaakceptować przekazywaną kreację. Im więcej widzimy jak krzyczy, wydaje rozkazy, rzuca slogany, prawi mądrości i angażuje się emocjonalnie w swe przekonania, tym bardziej to kontrastuje do treści – ta dziewczyna niestety nie prezentuje aż takiej charyzmy, aby móc sprzedać to że ludzie chcą za nią iść. Przynajmniej mnie nie przekonała. Zgoda, nie pomaga tu też scenariusz, który tak a nie inaczej rozpisał jej rolę i rzeczywiście jego twórcy powinni się dostosować do stylu gry aktorki. Ale to niekoniecznie ja muszę mieć w tej kwestii rację, gdyż jest mnóstwo osób którzy Karli uwielbiają – i to jest w tym serialu najfajniejsze, że mamy mnóstwo punktów zaczepienia aby znaleźć swych faworytów.

Mieszane uczucia wzbudził wśród fanów również Wyatt Russell jako John Walker, aczkolwiek pod kątem stricte fabularnym, gdyż aktorsko moim zdaniem wypadł fantastycznie. Jego postać celowo miała prowokować fanów, być obiektem niechęci i nieufności, ograniczonej do minimum ilości sympatii gdy będzie trzeba za coś pochwalić. Nowy Cap to jednak ktoś więcej aniżeli podróbka Steve’a – to wielopoziomowa układanka z elementów, które nie zawsze do siebie pasują i dlatego właśnie John jest taki interesujący. Wielkie zasługi dla kraju związane z wieloma niedopowiedzeniami, olbrzymie buty w które trzeba wskoczyć, nieustanna walka o akceptację otoczenia, szukanie właściwej drogi, zwątpienie, samotność w tłumie – kompleksowość tej postaci jest niesamowita i aż szkoda mi czasem, że wielu widzów przez sympatię do Rogersa, Wilsona i Barnesa tak łatwo skreśliło Walkera. Bez cienia wątpliwości to postać, która przypadła mi najbardziej do gustu.

Serial chwalić należy także za liczną ekipę ról drugo i trzecioplanowych, które zostały zmyślnie, lecz w pełni naturalnie wplecione w fabułę. Celowo nie będę zdradzał nazwisk aby nie psuć zabawy, gdyż wiele postaci stanowi niespodziankę, ukryte wątki czy zwyczajnie odpowiedzi na niektóre pytania. W sumie ciężko mi znaleźć jakąkolwiek z tych ról, która by mi zgrzytała, aktora bądź aktorkę którzy by nie pasowali lub nieudanie zagrali swoją część – rzadko się zdarza, by tak fajnie dobrano skład, który dobrze przygotowany do pracy potrafił wspólnie opowiedzieć fajną historię. No dobrze, muszę jednak kogoś wyróżnić: Daniel Bruhl powraca jako Zemo, co widzieliśmy w zwiastunach, i jest fantastycznym uzupełnieniem głównych bohaterów. Z nieco innym humorem, który widzieliśmy w Civil War, acz ciągle ze swą niechęcią do superżołnierzy – im więcej go na ekranie, tym bardziej zachwycamy się jak błyskotliwa jest ta postać. Świetna robota ze strony aktora.

Scenarzyści w pełni zdawali sobie sprawę, że dysponują nieco mniej chwytliwym (z pozoru) materiałem, toteż słusznie uznali że muszą widza złapać od razu, od samego początku. Już na starcie zatem otrzymujemy widowiskową batalię powietrzną, w której Falcon mierzy się z terrorystami. Pierwsze skojarzenie: to jest jakość filmowa, w niczym nie widać tu mniejszego budżetu serialowego – nasz bohater z gracją udowadnia nam dlaczego jest członkiem Avengers. Ekipa od efektów specjalnych wykonała tu kawał dobrej roboty, aczkolwiek największymi pochwałami należy obłożyć osoby odpowiedzialne za koordynację postaci oraz świetne ujęcia, które niejednokrotnie potrafią wynieść dane sceny na wyższy poziom jakości poprzez samą umiejętność dobrego wyboru i gustu sytuacyjnego.

Jeśli zastanowimy się nad tym, gdzie ekipa mogła nieco zaoszczędzić wydanego na efekty specjalne grosza, to pierwsze co przychodzi na myśl to lokacje. O ile serial nie żałuje nam podróży i często prezentuje uroki turystyczne odwiedzanych miejsc, to sceny akcji toczą się najczęściej w opuszczonych ruinach budynków. Nie przeszkadza to w odbiorze, aczkolwiek… jest zauważalne, nawet mocno. Można to wpisać w krajobraz globalnego chaosu związanego z pstrykaniem Thanosa, jednakże miejscami odczuwamy głód publicznej demolki, jaką nam do tej pory serwowano w MCU.

Słówko na temat kostiumów, gdyż mamy tu do czynienia z postaciami już w pełnym ekwipunku bojowym. Projektanci mieli o tyle łatwiej, iż fabuła kręciła się wokół postaci bardziej przyziemnych, stąd jedynym zadaniem było stworzenie wiarygodnego wyposażenia militarnego, z praktycznym zastosowaniem. Tu nie można mieć żadnych zastrzeżeń, gdyż co prawda miejscami widać iż materiał ciuszków nie jest już mainstreamowej jakości, acz stroje prezentują się okazale, a czasem wręcz podrasowano je by były efekciarskie. Wyzwanie pojawiło się w przypadku skrzydeł Falcona oraz ręki Zimowego Żołnierza, acz wbrew obawom nie limitowano wykorzystanie tej technologii, a wręcz nawet pokuszono się aby ją w nowatorski (i właśnie efekciarski) sposób nam pokazać.

Jeśli zaś chodzi o muzykę, to postawiono na efekt uzupełniania scen odpowiednią aranżacją, nigdy nie dyktuje ona tempa. Jedyną ścieżką jaką zapamiętałem jest dostojny, acz tajemniczy motyw przewodni serialu (no, i te parę sekund w klubie…), a tak to nie przykuwa ona uwagi. Troszkę szkoda, acz można to zrozumieć gdyż twórcy mają sporo do opowiedzenia i widocznie nie chcą odwracać naszej uwagi – tak przynajmniej ja to odebrałem. Ze swojej roli jednak oprawa audio wywiązuje się należycie.

Naturalnie sama obecność w MCU sprawia, że serial będzie trzeba obejrzeć przy każdorazowym odświeżaniu sobie uniwersum, zwłaszcza iż odnosi się do wielu tematów, które z pewnością wrócą w kolejnych filmach. Także formuła miniserii sprawia, że w każdym odcinku są elementy i sceny do których chcemy wracać, zerknąć dwa lub pięć razy – czy to zabawne, błyskotliwe rozmówki, czy efektowne walki w różnych sceneriach świata. To przede wszystkim jednak ciekawa opowieść, która swobodnie może funkcjonować także wyrwana z kontekstu dzięki ekipie sympatycznych aktorów. Niejednokrotnie będziemy do niej wracać po jakieś odniesienia, aby złapać się na tym, że oglądamy więcej niż planowaliśmy…

The Falcon and The Winter Soldier to serial, który zaskakuje nie tyle samą fabułą, co jakością wykonania i jej prowadzenia. Być może punktem wyjściowym jest to, że w większości oczekiwania wobec niego nie były tak wysokie, jak do pozostałych ogłoszonych tytułów Disney+. Jest on również ciekawym eksperymentem społecznym, badającym reakcje widzów na poczynania postaci w zależności od sympatii do nich. Nie zmienia to jednak faktu, iż ogląda się to bardzo dobrze.

  • Tytuł: The Falcon and the Winter Soldier
  • Gatunek: adaptacja, akcja, dramat, science fiction, sensacyjny
  • Rok wydania: 2021
  • Ilość odcinków: 6
  • Showrunner: Kari Skogland
  • Obsada: Anthony Mackie, Sebastian Stan, Wyatt Russell, Erin Kellyman, Adepero Oduye, Clé Bennett, Danny Ramirez, Daniel Brühl
  • Studio: Marvel Studios