Fani SNK mogą zacierać ręce. Port kieszonkowej wersji serii Last Blade trafił do sklepu Nintendo. Czy pojedynki japońskich wojowników ciąż są miodne?
Japonia w epoce Bakumatsu. Ptaszki śpiewają, wszyscy trzymają się za rączki i jest fajnie. Cała ta urocza idylla wyraźnie działa na nerwy jakiejś nieokreślonej omnipotentnej sile, która postanawia wrzucić klucz francuski w koła zębate wszechświata i doprowadza do wydarzenia określonego jako „przebudzenie Majin”. W katastrofie, która doprowadza do zatarcia granic między światem fizycznym i duchowym jedni widzą niebezpieczeństwo, inni szansę. Wojownicy, którzy przez ostatnie dekady spokojnej egzystencji nie mieli za wiele do roboty ruszają do boju, walcząc o spełnienie swoich obowiązków, ambicji i przeznaczenia.
Last Blade: Beyond the Destiny to zbita w jedną paczkę i sprasowana wersja obu części Last Blade – pierwsze podejście do gry pozwoli na zdobycie punktów, które po uzbieraniu odpowiedniej ilości pozwolą odblokować nowe opcje, zakończenia, postacie i zwoje bitewne – rozszerzając swoje doświadczenia o elementy fabularne z Last Blade 2. Historia nie ogranicza się tylko do pokazu slajdów po przejściu trybu fabularnego. Wersja kieszonkowa zachowała także dialogi na początku starć. Mimo, że fabuła jak zwykle w przypadku bijatyki jest w zasadzie wymówką, która pozwala poszczególnym rębajłom skrzyżować miecze, miłą niespodzianką jest podwójna porcja historii umilającej przerwy między mordobiciami.
Główne części serii miały sporo interesującej i unikalnej mechaniki w postaci systemu parowania ciosów będącego elementem systemu combosów, wyboru pomiędzy dwoma stylami walki opartymi na sile i szybkości – każdy z nich daje dostęp do kolejno: szybkich serii ciosów i zwiększonych obrażeń w walce. Obie metody pozwalają na wykonanie ciosów specjalnych, które mogą dramatycznie zmienić losy starcia.
W przenośnym wydaniu Last Blade zachowano większą część mechaniki. Oczywiście wszystko dostosowano do oryginalnej platformy, jakim było Neo Geo Pocket Color – główna różnica polega na tylko dwóch guzikach funkcyjnych, w odróżnieniu od czterech na padzie do stacjonarnego Neo Geo. Ogranicza to ilość możliwych kombinacji ciosów, co jest jednak zrozumiałe biorąc pod uwagę mniejsze zasoby sprzętowe konsolki. Ciosy wyprowadzamy korzystając z wspomnianych dwóch guzików, blokujemy naciskając przycisk kierunkowy, lub kierując gałkę na joyconie w tył. Zachowały się także style walki, do których dorzucono także znany z sequela głównej serii styl ekstremalny, łączący elementy dwóch pozostałych stylów, pozwalający na solidne obicie przeciwnika kosztem obrony, w sytuacji gdy oponent nam się wyrwie i zacznie kontrować. Podczas walki uzupełniamy widoczny na dole ekranu pasek energii, który jak w większości bijatyk stanowi cenny zasób pozwalający nam na wzmacnianie ataków i wykonywanie specjalnych ciosów pozwalających na szybkie przetarcie podłogi gębą przeciwnika.
W ramach zawartości dostajemy tryb historii, który pozwala nam przebyć ścieżkę fabularną dla danej postaci w ramach klasycznej drabinki, na szczycie której czeka solidny bysior, którego pokonanie wieńczy opowieść o danym wojowniku. Kolejną atrakcją jest survival stanowiący test wytrzymałości – wybrany fajter, niekończąca się gromada gości chcących skopać mu tyłek – prawie jak w podstawówce! Walka trwa do momentu aż nie ulegniemy przeciwnikowi. Pomiędzy pojedynkami mamy możliwość podjęcia dodatkowego wyzwania – zrobić określone combo, użyć kontry kilka razy – jest to fajna opcja na zdobycie kolejnych punktów, ale także ryzyko. Niespełniony wymóg oznacza, że zamiast zyskać, tracimy punkty. Gracze nastawieni na szybie starcia mogą spróbować sił w trybie Time Attack – sześćdziesiąt sekund i tylu przeciwników ilu jesteśmy w stanie oklepać. Rozgrywka dla jednego gracza oferuje jeszcze trening, tryb, którego celu chyba nie trzeba wyjaśniać? Oczywiście to nie koniec zawartości, wytrwali zbieracze punktów mogą odkryć dodatkowe atrakcje.
Jak na grę z 16-bitowej konsolki przenośnej nie jest źle. Tłem starć są ładne, kolorowe widoczki – góry, lasy, osady, forty – w tle zwykle coś się dzieje, a to dom płonie, a to wodospad sobie spływa. Jest przyjemnie. Bohaterowie gry są przedstawieni w stylistyce – chibi. Małe ciałko, wielka główka. W efekcie ciężko nie uśmiechnąć się pod nosem patrząc na nieco komiczne starcia, w których dziewczyna wyskakuje z paszczy jakiegoś bożka, by wylądować tyłkiem na głowie jakiegoś poważnego samuraja. Plejada postaci jest na tyle różnorodna, że mamy bardzo ciekawy wizualnie tytuł. Co prawda jest spora różnica między kolorowymi portretami naszych wojowników, a ich trójkolorową reprezentacja podczas starć, jednak jest to uczciwa cena za bardzo płynną animację postaci, mająca bezpośrednie przełożenie na rozgrywkę.
Wersja na Switcha ma drobną bolączkę w postaci ramki, w kształcie konsoli Neo Geo Pocket. Jest to kwestia gustu, jednak wolałbym oglądać grę bez tej nakładki, z obciętymi brzegami ekranu. Z drugiej strony widok można sobie odpowiednio przybliżyć i mamy ekranik z grą zajmujący większą część ekranu, więc nie ma tragedii.
Zdecydowanie nie jest to mocny punkt produkcji. Muzyka jest na dość nierównym poziomie, niektóre „bipanki” stanowią całkiem przyjemne piosenki, przynajmniej przy tym, co można wyciągnąć na sprzęcie nie posiadającym dedykowanego układu o mocy karty dźwiękowej, niektóre jednak dość nieprzyjemnie atakują ucho, szczególnie jeśli mamy zwyczaj pochylania się nad trzymaną w rękach konsolą. Dosyć nieciekawa jest też cisza, która zalega pomiędzy ekranami prezentacji postaci, a wejściem utworu danej areny. Same dźwięki tła, uderzenia mieczy, bipnięcia i tym podobne są zwyczajnie rzadkie i nie wychodzą poza standardowy 8-bitowy repertuar.
Last Sword nie traci ani w przełożeniu na konsolkę mobilną, ani w portowaniu gry na Nintendo Switch. Rozgrywka jest dynamiczna i płynna. Zabawa jest przednia, zaś szeroki wybór postaci znanych zarówno z Last Sword 1 i Last Sword 2 pozwala zakosztować wielu różnych stylów walki i podejść do umieszczenia przeciwnika na oddziale intensywnej terapii. Wspomniane już wcześniej style gry wymagają od gracza bardzo odmiennego podejścia do pojedynków, co w połączeniu z różnym repertuarem specjalnych sztuczek znajdujących się na wyposażeniu danego fajtera daje nam bardzo różnorodną mieszankę, dzięki czemu w odróżnieniu od innych mini-edycji Beyond the Destiny nie jest ani ubogi, ani przewidywalny
Obecność trybu dla dwóch graczy już sama w sobie zwiększa ilość godzin, jakie gra może nam zaoferować. Dodatkowa zawartość, którą możemy odblokować próbując różnych trybów dla jednego gracza i zdobywając punkty gwarantuje motywacje do spędzenia kolejnych godzin na wesołym mordobiciu i odblokowywaniu kolejnych sekretów, które w odróżnieniu od współcześnie stosowanych elementów kosmetycznych wzbogacają rozgrywkę o faktycznie ciekawe elementy w postaci nowych trybów, bohaterów, mechanik, etc. które zapewniają jeszcze więcej beztroskiej rozrywki.
Last Blade: Beyond the Destiny stanowi przyjemny i lekki dodatek do kolekcji wszystkich gier z serii, które dostępne są w sklepie Nintendo. W odróżnieniu od swoich starszych braci, Beyond the Destiny to idealny tytuł na sytuacje, gdy mamy jedynie około kwadrans przed wyjściem do szkoły, czy pracy, a mamy ochotę rozmasować komuś czoło kolanem.
Ocena:
- Gatunek: bijatyka
- Rok wydania: 2000 (Neo Geo Pocket Color), 2020 (Nintendo Switch)
- Platforma: Neo Geo Pocket Color, Nintendo Switch
- Producent: SNK
- Wydawca: SNK
- Gdzie dorwać?: Nintendo eShop
Miłośnik starych gier, dobrych książek, stołowych gier bitewnych, w wolnych chwilach animator hejtu.