Jak osadzić Fantastic Four w Marvel Cinematic Universe?

Fantastyczna Czwórka nie miała szczęścia w swoich dotychczasowych adaptacjach aktorskich, co może zmienić się pod skrzydłami Disney. Czy jednak MCU jest na taki zabieg gotowe?

Od momentu przejęcia Lisa przez Mysz tęgie umysły intensywnie pracują jak nową własność intelektualną przekuć na góry złota, choć wszyscy zainteresowani wypowiadają się niezwykle oszczędnie, skupiając na bieżących projektach. Nie da się ukryć: wprowadzenie splamionej wielokrotnymi niepowodzeniami marki F4 w funkcjonujące z powodzeniem uniwersum filmowe nie może odbyć się bez poświęceń i zmian, a i przymrużyć oko zapewne niejednokrotnie będziemy musieli. Przyjrzyjmy się zatem od której strony można by do tematu podejść.

Skąd oni się wzięli?

Najprostszym sposobem wydaje się zaaplikowanie gotowej już drużyny bezpośrednio w istniejące uniwersum. Możemy czuć drobny przesyt standardowymi filmami z genezą, poświęcających większość czasu na aranżowanie momentu zdobycia mocy, a następnie nauki ich wykorzystywania metodą prób i błędów – zwłaszcza, że poprzednie adaptacje F4 temat oklepały już kilkukrotnie. Jednym z najczęściej pojawiających się propozycji wśród fanowskich fantazji jest wykorzystanie konceptu równoległych wszechświatów. Według tej teorii w pełni oswojona ze swoimi umiejętnościami grupa superbohaterów zostaje przeniesiona ze swojej wersji Ziemi na naszą poprzez zakrzywienie teraźniejszości, czy to za pomocą potęgi Rękawicy Nieskończoności, czy pojedynczych kamieni rzeczywistości lub przestrzeni.

Koncept jest o tyle ryzykowny, iż dla przeciętnego widza już Doctor Strange był nagłym wyzwaniem, który wprowadzał do raczej prosto zobrazowanego uniwersum elementy magii i iluzji, które trzeba było w głowie poskładać. Nie wiem jak Wam, ale mi się ciągle to gryzie: mamy technologię, eksperymenty medyczne, przybyszów z innych planet, czyli typowa fantastyka naukowa, a tu nagle bum: magia, portale, iskrzące bicze, alternatywne wymiary… Nie mogę się pozbyć uczucia iż studio poszło nieco na skróty aby osadzić wszystkie Kamienie Nieskończoności i akurat wątek magiczny został wprowadzony z kopyta. Kolejnym przystankiem jest pstrykający palcami i wywijający klejnotami Thanos – o ile dobrym zabiegiem było koloryzowanie efektów Kamieni, to jednak nadążenie co który kamyk potrafi i jaki jest kres ich możliwości to kolejna przeszkoda w percepcji całości przekazu. Jeśli na to nałożymy zabawę z wymiarami, rzeczywistościami, przenikającymi się uniwersami to najzwyczajniej w świecie może stać się to mało strawne i naciągane, lub po prostu niezrozumiałe.

Nawet jeśli znajdziemy sposób aby sensownie i zgrabnie wytłumaczyć gibanie wszechświatami to pozostaje nam i kwestia stricte praktyczna: z pewnością Fantastyczna Czwórka nie będą jedynymi, którzy w ten sposób trafią do naszego wymiaru. Owszem, F4 miało zastępy ciekawych antagonistów z Dr Doomem na czele, ale co jeśli zawitają do nas postacie już istniejące? Być może to furtka do alternatywnych wersji herosów, ale nie oszukujmy się: udawanie, iż trafią się same unikaty i nikt się nie zdubluje jest mocnym naciągnięciem. Co więcej: co jeśli Ci ludzie będą mieli naturalne odruchy i po prostu będą chcieli wrócić do swojego wymiaru, do rodzin, znajomych, do świata w którym żyją i którego chronią? Ciężko wtedy o ciągłość MCU. Zdecydowanie koncepcja ta rodzi więcej problemów niż korzyści.

Oni już tu są…

Być może nasi bohaterowie – z mocami lub bez – już istnieją i aktywnie działają w MCU lecz po prostu nie zostali nam jeszcze przedstawieni? Reed Richards to jeden z największych mózgów na Ziemi i zignorowanie takiego talentu jest mało prawdopodobne. Richards i Stark mogli w przeszłości współpracować przy wielu projektach, lecz ich drogi rozeszły się np. z powodów moralnych: Tony sprzedawał w końcu broń ekstremistom i skupiał się na zysku. Co jeśli Reed zagrożenie nadciągające z kosmosu przewidział o wiele wcześniej, lecz nikt nie zdecydował się podjąć z nim tego tematu? Albo wręcz przeciwnie: Richards został wciągnięty na pokład i pod skrzydłami S.H.I.E.L.D. kontynuował pracę w fartuchu naukowca aż do upadku organizacji? Grupa F4 mogła od tego czasu działać w cieniu z racji na brak zaufania czy skorumpowane struktury, a swoją pomoc dawkować subtelniejszymi sposobami.

Ciekawą teorią jest także podłączenie Fantastycznej Czwórki pod wydarzenia w nadchodzącej adaptacji Captain Marvel. Nie jest żadną tajemnicą, że fabuła filmu ma miejsce w latach 90-tych, a Carol Danvers trafia w środek galaktycznego konfliktu Kree ze Skrullami. Rasa Skrulli, których charakterystyczną mocą jest zmiana oblicza, została po raz pierwszy przedstawiona w drugim zeszycie Fantastic Four. Pojawienie się młodszych wersji niektórych postaci, chociażby Richardsa, Sue Storm czy Viktora von Dooma, mogłoby nadać bieg wydarzeniom jakie MCU może przedstawić już po zakończeniu sagi Thanosa, np. Secret Invasion. Podstawieni Skrullowie mogli być powodem wyalienowania się grupy i zejścia wraz ze swoimi teoriami poza zasięg.

Ich wielki powrót!

Interesującym rozwiązaniem jest sięgnięcie aż do lat 60-tych i przerzucenie Fantastycznej Czwórki te 50-60 wiosen do przodu. Byłoby to odświeżenie konceptu zagubionych w kosmosie, którzy po latach tułaczki powracają na Ziemię. Oczywiście kwestię wieku da się zgrabnie rozwiązać poprzez utknięcie grupy w alternatywnej rzeczywistości lub negatywnej strefie, przez co dla Richardsa i spółki może to być raptem kilka lat. Byłaby to także świetna okazja aby rozwinąć wątek odnalezienia się w całkiem innym świecie – miejsca niby znajome, a zmienione, bardziej rozwinięte technologicznie. Teoretycznie w ten sposób trafił do nas Kapitan Ameryka, aczkolwiek po elemencie adaptacji w nowych warunkach raczej się prześlizgnięto, pozostawiając po sobie jedynie sympatycznego mema.

Przeszczep ponadczasowy daje nam nieco elastyczności, gdyż możemy przedstawić Czwórkę zarówno od strony genezy, jak i w pełni ukształtowanej grupy superbohaterów. Wariant pierwszy zakładałby wylot naukowców, którzy dopiero po powrocie odkrywają że ich organizmy zostały wzbogacone o superumiejętności, a więc to krok w stronę i komiksów, jak i poprzednich adaptacji. Opcja druga stawia na gotowy produkt, który wyrusza w kosmiczną podróż, chociażby z powodu wspomnianych wcześniej w innym kontekście Skrulli. Fantastyczna Czwórka mogłaby działać w zakresie S.W.O.R.D., a więc organizacji bliźniaczej do S.H.I.E.L.D., lecz skupiającej się na zagrożeniach pozaziemskich. Kto wie, można nawet przedstawić ich jako część ówczesnego projektu Avengers?

Przy takim rozwoju sytuacji nie trzeba nawet zamykać razem z nimi Viktora von Dooma, a swobodnie dać mu żyć na Ziemi wśród nas. Wyobraźcie sobie, że nadrabiający zaległości bohaterowie wypytują o bieżące wydarzenia i starych znajomych, a ku ich zaskoczeniu nikt nie ma pojęcia kim ów Doom jest i dlaczego od dziesiątek lat nie ma po nim żadnego śladu. Wiekowy, blisko 90-letni Doktor, znajdujący się w świetnym stanie dzięki zaawansowanej cybernetyce, od dekad bowiem funkcjonuje w cieniu, knując swe intrygi i rozgrywając długodystansową partię szachów, by w kluczowym momencie wkroczyć na scenę matując rywali.

Co to za jedni?

Koniec końców wypada się zmierzyć z koncepcją genezy, a więc stworzenia nowych postaci w istniejących już ryzach uniwersum. Z tym założeniem w zasadzie można ich wprowadzić niemal w każdym jednym filmie, a nawet budować ich zewsząd z osobna, gościnnie jako cameo. Johnny Storm swobodnie może być rówieśnikiem Petera Parkera, może chodzić nawet do tej samej szkoły gdyż jak wiemy z komiksów ta dwójka darzyła się kumpelską sympatią braterskich lotów. Ben Grimm w oryginale był pilotem wojskowym, testowym, a i liznął nieco astronautyki, toteż zawsze znajdzie się dla niego miejsce w przypadku jakichkolwiek operacji wojskowych. Sue i Reed jako naukowcy także odnajdą się przy wszelakich projektach, zwłaszcza iż po starciu z Thanosem zadań badawczych będzie co nie miara. Temat można ugryźć od strony szarych pracowników rządowych, od ekipy odpowiedzialnej za damage control, być może odradzającego się S.H.I.E.L.D. w którym przez lata MCU także działo się bardzo wiele.

Viktor Von Doom może zostać przedstawiony jako rewolucyjny władca upadłego państwa Latverii, które na gruzach Sokovii rośnie w siłę i powoli odcina się od świata. Wykorzystanie technologii Tony’ego Starka i resztek po minionach Ultrona dały podwaliny w tworzeniu armii Doombotów, które stanowią niezawodną i bezwzględną armię chroniącą obywateli. Zdaje się, iż podchodząc do adaptacji od strony genezy Doctor Doom jest największym wyzwaniem, gdyż stworzenie z niego antagonisty na miarę Thanosa będzie wymagało naprawdę dobrego scenariusza – efekt skali działa na jego niekorzyść.

Nie wyobrażam sobie jednak kolejnego osobnego filmu przedstawiającego pierwsze kroki Fantastycznej Czwórki od zera i chyba żaden z fanów nie ma cierpliwości aby oglądać drogę ku zdobyciu mocy. Warto jest zaufać inteligencji widza i postawić przed nim możliwie najszybciej gotowy produkt. W końcu chcielibyśmy zobaczyć jak Mister Fantastic wykorzystuje swoje umiejętności w walce z adwersarzami a nie do przeciskania się pod drzwiami zablokowanej toalety. Niechaj naszym oczom ukaże się w końcu niezniszczalny The Thing, infiltrująca Invisible Woman i płonący myśliwiec Human Torch.

***

Zamiast podsumowania ciśnie się na usta pytanie: skoro tyle wysiłku trzeba włożyć w osadzenie w uniwersum kilku ludzi, to jak bardzo nagimnastykować się trzeba będzie gdy przyjdzie nam nagle zaadaptować setki, jak nie tysiące mutantów…?