Łowca (Manhunter) (1986)

Pierwsza i niestety zapomniana adaptacja książki Thomasa Harrisa. Na ile jeden film jest w stanie pokazać własną wartość na tle kultowej trylogii, która powstała później?

Były agent FBI, Will Graham (William Peterson) spędza wczesną emeryturę na Florydzie, razem z żoną i dzieckiem. Akurat razem z synem zabezpieczają znajdujące się obok domu lęgowiska żółwi, gdy przdszłość daje o sobie znać, a jej wysłannikiem jest były przełożony, Jack Crawford (Dennis Farina). Biuro zmaga się z dosyć twardym orzechem do zgryzienia, a konkretnie zgryźliwym, seryjnym zabójcą, który lubi podgryzać ofiary. Określony potocznie jako „Wróżka Zębuszka” (nie spodziewajcie się tego tłumaczenia w jakimkolwiek oficjalnym wydaniu) zwyrol jest na tyle wprawny w swoim fachu, że FBI nie jest w stanie sobie poradzić bez zdolnego profilowca. Will ma spore opory przed powrotem do służby, ze względu na incydent, który wcześniej zakończył przedwcześnie jego karierę. Podczas śledztwa mającego na celu schwytanie grasującego na wolności mordercy-kanibala, detektywa Grahama spotkała przykra niespodzianka w postaci odkrycia, że przemiły i uprzejmy doktor psychologii, Hannibal Lecktor (Brian Cox), z którym omawia śmierć jednego z jego pacjentów, jest tak naprawdę poszukiwanym mordercą. W wynikłej szarpaninie Will prawie traci życie, będąc parę razy dźgniętym nożem, ale ostatecznie udaje mu się ująć dobrze wychowanego kanibala. Podczas wynikłego potem medialnego cyrku i rekonwalescencji, detektyw przeżywa załamanie psychiczne i ląduje na jakiś czas w domu bez klamek. Ostatecznie po omówieniu sprawy z żoną, Molly (Kim Greist) i obiecaniu jej, że nie wpakuje się w żadne niebezpieczeństwo i będzie tylko konsultantem (kłamczuch!), Will rozpoczyna mroczną podróż, której celem jest zapobiegnięcie kolejnym morderstwom.

Pierwsza rzecz jaka rzuci się w oczy – i robię to porównanie głównie ze względu, że po prostu nie wierzę, że ktokolwiek siądzie do tego filmu bez wcześniejszego oglądania nowych adaptacji, gdzie główne miejsce na scenie zajmuje Anthony Hopkins – charyzmatyczny psychopata nie jest osią, dookoła której kołuje fabuła. Występuje dosłownie w dwóch scenach. Łowca skupia się na postaci detektywa Willa Grahama i jego śledztwie. Naprzeciwko gliniarza po przejściach staje seryjny morderca, Francis Dollarhyde – początek filmu nie poświęca mu za dużo uwagi. Dopiero druga połowa pozwala nam poznać zwyrola nieco bliżej i popatrzeć trochę na ludzki element, który kryje się pod gruuubą warstwą psychicznych skrzywień. Rozdzielenie obu wątków pozwala nam trochę lepiej wejść w skórę Willa, zapoznać się z jego metodami pracy, zobaczyć jak tyka. Dzięki temu Łowca to sporo więcej niż tylko kolejny film o gliniarzach, z lat osiemdziesiątych. Może nie jest to tak głębokie nurkowanie w psychikę bohaterów, na jakie zdobyły się kolejne filmy, ale wolny czas pozwolił filmowcom na lepszą eksplorację niuansów śledztwa. Na krechę zasługuje natomiast fakt, że dużo w Łowcy mówienia kosztem pokazywania. O wielu istotnych wydarzeniach dowiadujemy się z ustnych relacji zamiast przedstawienia ich wizualnie.

Łowca głównie zapisał mi się w pamięci za sprawą Williama Petersona. Bardzo dobrze odegrał on na ekranie nieortodoksyjnego gliniarza z własnymi demonami do zwalczenia, poza swoim głównym celem, którym jest Francis Dollarhyde. Tom Noolan, który zagrał tą rolę co prawda oferuje raczej nie posiada nadmiernej ekspresyjności, ale bez problemu sprzedaje publiczności kreację wycofanego odludka, który wiedziony wewnętrznymi demonami wyrusza na łowy za każdym razem, gdy księżyc w pełni rozświetla puste ulice. Sporo swojej wiarygodności historia przedstawiona w Łowcy zawdzięcza obecności na ekranie Dennisa Fariny, który gra Jacka Crawforda. Znany z serialu Crime Stories, który przed rozpoczęciem kariery aktorskiej pracował jako policyjny detektyw w Chicago nie ma problemu z odpowiednim zaprezentowaniem profesjonalnego i prozaicznego podejścia cechującego starszego funkcjonariusza FBI. Brian Cox, którego współcześni widzowie mogą kojarzyć z takich filmów jak Troja, czy Autopsia Jane Doe, jeszcze podczas prac nad Manhunterem nie musiał mierzyć się z występem Anthony’ego Hopkinsa w późniejszych filmach. To akurat jest przewagą, bo Lecktor Coxa bardzo różni się od bombastycznego Lectera, w wykonaniu Hopkinsa. Nie poznajemy go w jakimś przerażającym lochu, nie ma groteskowej maski uniemożliwiającej podgryzanie gości. Po prostu więzień w białej, ceglanej celi, robiący długie pauzy. Szeroko otwarte oczy, neutralny wyraz twarzy niewiele zdradza prawdziwą naturę psychologa-kanibala. Jeśli ktoś oglądał wywiady z prawdziwymi, seryjnymi mordercami, to występ Coxa może wywołać ciarki na skórze,

Michael Mann naprawdę dobrze wyciąga co najlepsze z zwykłych, codziennych lokacji. Tam gdzie Milczenie Owiec i kolejne filmy żyły dzięki pracy scenografów tworzących najbardziej przygnębiające i niepokojące miejscówki, znajdujemy pracę kamery i ujęcia, które wywołują te same emocje przed użycie odpowiednich kątów i oświetlenia. Moment, w którym wiedziony atakiem paniki Will Graham ucieka z instytutu, gdzie trzymany jest Lecter, przebiega przez spiralne schody i kamera długi czas trzyma jedno ujęcie, w którym mała sylwetka Williama Petersona przebiega po sprawiających wrażenie ogromnych i niepotrzebnie długich przejściach pozwala na zasmakowanie podobnych emocji, które muszą w tym momencie dręczyć detektywa. Również praca policyjna, narzędzia, działania będące centrum uwagi w wielu scenach pozwala na solidną imersję w prowadzone na ekranie śledztwo.

Ścieżka dźwiękowa to jeszcze wyższy poziom niż wizualia. Nastrojowe „bzęczenia” podbudowane oszczędnie graną, ale za to bardzo ostro brzmiącą gitarą elektryczną podkreślają niebezpieczeństwo, sceny spokojne uzupełnia nie natarczywe granie utworów bardzo podobnych do tych, które składały się na ścieżkę Policjantów z Miami. Psychodeliczna In-A-Gadda-Da-Vida zespołu Iron Butterfly również znalazła swoje miejsce, ale nie będę tu pisał szczegółowo o jej wykorzystaniu. Osoby, które znają ten utwór są pewnie w stanie domyśleć się, gdzie i kiedy gra on, żeby wytrącić widza z równowagi i jakiegokolwiek poczucia porządku.

Manhunter to diabelnie dobry thriller. Śledzenie postępów detektywa Grahama gdy w tle przygrywa cudownie atmosferyczna ścieżką dźwiękową (serio, jak macie możliwość, to warto dorwać krążek), to prawdziwa przyjemność dla fanów gatunku, szczególnie jeśli ktoś lubi stylistykę lat osiemdziesiątych. Jak wcześniej wspomniałem, trochę szkoda, że pewne wydarzenia sprowadzono jedynie do relacji ustnych bohaterów, ale jeśli wcześniej nie widziało się Czerwonego Smoka, to nie odczuwa się tak mocno ich braku.

 

Pewnie niejeden widz będzie kręcić nosem, że jak to? Czarujący doktor-kanibal na bocznym torze? Szczerze mówiąc, nie dziwię się takim odczuciom, bo po obejrzeniu nowszych filmów Manhunter sprawia wrażenie dobrej budki z hot-dogami, na tle wypasionego bufetu. Nie zrozumcie mnie źle, to całkiem zajebisty hot-dog. Cebulka, sosy z pierdyliarda wysp i co tam chcecie. No ale cały czas jest to zasadniczo parówka w bułce, a konkuruje z knajpą „zjedz ile chcesz” i wolnym dostępem do napojów. Jeśli jednak damy radę na chwilę odkleić się od sławnej serii dreszczowców i potraktować Łowcę indywidualnie, to jest to wciąż bardzo solidny film kryminalny, z bardzo dobrą grą aktorską i cudowną oprawą.

 Ocena:

  • Tytuł: Łowca (Manhunter)
  • Gatunek: Thriller
  • Rok wydania: 1986
  • Reżyser: Michael Mann
  • Scenariusz: Michael Mann
  • Obsada: William Peterson, Toom Noonan, Dennis Farina, Brian Cox,
  • Studio: De Laurentiis Entertainment Group, Red Dragon Productions S.A.