Księga Dżungli według Netflixa z zajawką

Kolejne podejście do klasycznego zbioru opowiadań Rudyarda Kiplinga, tym razem wzbogacone o pokaz amatorskiej taksydermii.

Gwiazdorska obsada, trailer na miarę hollywoodzkiego hitu i zwierzęta, które wyglądają, jakby graficy przed podjęciem pracy dostali jako wzorzec wypożyczone z czyjegoś strychu wypchane zwierzęta, które dziadek kupił za butelkę bimbru na jarmarku przy wschodniej granicy.

Zobaczcie z resztą sami:

Trochę ciężko uwierzyć, że reżyserią filmu zajmuje się Andy Serkis, gość bez którego udziału nie mielibyśmy okazji zobaczyć na własne oczy przełomu w wykorzystaniu animacji komputerowej, jakim był Gollum w adaptacji Władcy Pierścieni Stevena Jacksona.

Naprawdę nie jestem pewien, jak doszło do takiej wizualnej katastrofy. Być może pijany Chrisitan Bale, który w filmie udziela głosu Panterze (Panterowi?) Bagherze wpadł do pokoju grafików i zaczął się drzeć, że psują mu scenę. Być może graficy zapatrzyli się na Kate Blanchett gdy ta nagrywała w studio kwestie węża (wężycy) Kaa? Być może tak długo zabawiali się konkurując między sobą, kto lepiej wymówi nazwisko wcielającego się w tygrysa Shere-Khana, Benedicta Cumberbacha, że animacje do filmu musieli robić na ostatnią chwilę?

Światowa premiera już siódmego grudnia, chociaż mam wrażenie, że lepiej tego dnia wybrać się do zoo.

PS: Nie majstrowałem nic przy screenie, niedźwiedź w trailerze naprawdę wygląda jak krzyżówka Slotha z Goonies z Paddigntonem na odwyku.