Ohoho! Najdziksza chyba i najbardziej szalona z dotychczasowych odsłon cyklu Hellraiser! Zapraszamy do cyrku dziwności i groteski!
Furia piekła może nie być rychliwa, ale grzesznicy prędzej, czy później trafiają na infernalny gwóźdź w stogu siana, na tyłach karczmy Rzym się nazywającej. Bez sensu? Podobnie jak pierwsze kilka minut dziesiątej odsłony cyklu Hellraiser. Zdaje się, że ponownie zmienił się zarząd w królestwie Szatana i tym razem karanie grzeszników ma więcej wspólnego z sztuką surrealistyczną niż miksowaniem cierpienia i przyjemności. Otyły osobnik wezwany na tyły tajemniczej posiadłości zostaje przywitany przez porżniętego, ale wciąż rzeczowego urzędnika, który informuje go, że zostanie przeprowadzony audyt. Audyt polega na tym, że przychodzi następny popychacz papierów, chociaż tutaj słowo „połykacz” pasowałoby znacznie lepiej. Gość, który wygląda dosyć normalnie, chociaż ubrany nieco niedbale przeprowadza wspomniany audyt polegający na tym, że wyciąga z nesesera spis grzechów danego osobnika, kładzie go sobie na głęboki talerz, zalewa jakimś płynem, a następnie zaczyna wsuwać jak płatki śniadaniowe. W dodatku to jeszcze nic w porównaniu z cyrkiem, który odbywa się na zapleczu. Wszystko to prowadzi do momentu, w którym grzesznik ląduje na stole operacyjnym, gdzie mutant, który licencje chirurga znalazł pewnie w czipsach robi mu za jego niegodziwości skrawanie z obróbką. Niby jest dziwnie, niby jest niepokojąco, ale strasznie? Nie bardzo.
Z tego wstępu rodem z festiwalu kina niezależnego przenosimy się do naszego bohatera. Zapewne wielu stałych bywalców uniwersum Hellraisera nieco skrzywi się na wieść, że ponownie mamy do czynienia z gliniarzem, z wydziału zabójstw. Trochę tego dużo, szczególnie jak ostatni nieuczciwy policjant był częścią scenariusza, który niemal identycznie występuje w dwóch, różnych odsłonach cyklu. Ale bez obaw, tym razem nie jesteśmy w Piekle. A przynajmniej nie dosłownie. Jeśli ktoś liczył na dobry horror i odsłonę serii to może się czuć, jakby nagle zlądował na werandzie u Lucyfera. Oczywiście nasz bohater jak przystało na detektywa śledzi mordercę. Polowanie na makabrycznego rzeźnika w równie oczywisty sposób musi się spleść z działaniami wysłanników piekieł, chociaż Judgement wprowadza do świata, który oryginalnie wykreował Clive Barker całkiem nowy element, czyli drugą stronę konfliktu.
Nie lubię za mocno krytykować aktorów. Zdaję sobie sprawę, że wszyscy na planie ciężko pracowali i dali z siebie wszystko, ale co z tego, jak oglądając film mam wrażenie, że tak naprawdę patrzę na porno parodię i lada moment wszyscy zaczną się ryćkać? Chyba najmniej boli występ samego reżysera i scenarzysty. Gary J. Tunnicliffe wciela się w piekielnego audytora i stanowi najciekawszy element w Hellraiser X: Judgement. Paul T. Taylor wypada nieco lepiej niż poprzedni dwuosobowy Pinhead ale zdecydowanie nie ciągnie filmu w górę, jak robił to Doug Bradley.
Ok, może ustalmy jedno. Hellraiser 10: Judgement wyszedł prosto na DVD, w okresie, w którym to medium zaczynało powolutku widzieć na horyzoncie swój koniec. Do serwisów streamingowych było jeszcze parę lat, ale produkcje tego typu wykonywano na coraz mniejszym budżecie i znajduje to odzwierciedlenie w jakości filmu. Efekty specjalne to przaśne CGI wczesnej, pierwszej dekady aktualnego wieku. Szału nie ma i ani sunące w powietrzu łańcuchy, które mimo zmiany w sposobie działania Piekła wciąż są w użyciu, ani różnej maści inne efekty tej natury nie robią na widzu specjalnego wrażenia. Jak zwykle wszystko jest na barkach wydziału od kostiumów, ale czy po tylu odsłonach ktoś spodziewał się czegoś innego? Praktyczne efekty postarzały się o wiele lepiej i ma to odzwierciedlenie w projektach wysłanników Piekła, którzy wyglądają dosyć interesująco, nie licząc wspomnianego wcześniej asesora od zjadania grzechów. Chciałoby się pochwalić, ale co z tego, że odwalono naprawdę dobrą robotę, jak to wszystko po prostu nie straszy? Jest dziwnie i to jedyne co można powiedzieć. Muzyka nie ratuje tutaj sprawy, bo po prostu jest. Także atmosferę mamy jak na horror mocno rozwodnioną i rzadką.
Myślę, że sporo osób uzna Hellraiser: Judgment za najsłabszą część cyklu. Składa się na to kilka rzeczy, z czego najbardziej rzuca się w oczy fakt, że znowu zabrakło Douga Bradleya. Kolejnym gwoździem do trumny jest podobieństwo historii do tej z Hellraiser 6 i 7, chyba nie będzie kontrowersji, jak stwierdzę, że sporo osób ma zwyczajnie dość śledztw i zakrętasa w finale filmu, który jest na tyle nieoryginalny, że zamiast zaskoczyć wywołuje tylko uśmieszek.
Naprawdę przy całej mojej sympatii dla cyklu Hellraiser, nie dziw mnie, że dziesiąta odsłona serii zaowocowała bardzo długą przerwą. Nie ma tu zbyt wiele nowych pomysłów, a te co są gryzą się z dotychczasowym duchem serii, w dodatku nie dodają obrazowi grozy, a wręcz ją zmniejszają. W dodatku nie jest to nawet Hellraiser, o którym można powiedzieć, że jest tak zły, że aż dobry.
Ocena:
- Tytuł: Hellraiser 10: Judgement
- Gatunek: Horror
- Rok wydania: 2018
- Reżyser: Gary J. Tunnicliffe
- Scenariusz: Gary J. Tunnicliffe
- Obsada: Damon Carney, Randy Wayne, Alexandra Harris, Heather Langenkamp, Paul T. Taylor
- Studio: Dimension Films, Puzzle Box Pictures, Lionsgate Home Entertainment
Miłośnik starych gier, dobrych książek, stołowych gier bitewnych, w wolnych chwilach animator hejtu.