Skorumpowany detektyw Joseph Thorne bada sprawę, która poprowadzi go przez wiele ciemnych zakamarków – także wewnątrz jego własnego umysłu…
Zaczynamy od morderstwa, bo nie ma lepszego początku dla kolejnego Hellraisera niż kupa flaków na podłodze. Detektyw wydziału zabójstw miasta Denver, Joseph Thorne znajduje na miejscu zbrodni resztki gościa, który okazuje się znajomym z liceum. Poza świecą z palcem dziecka w środku, śledczy trafia także na dziwną kostkę z złotymi rytami, którą dobrze znamy z poprzednich części cyklu jako Konfigurację Lamentu. Thorne bardzo lubi wszelkiego rodzaju łamigłówki i puzzle. Poza tym lubi także swoją żonę, córkę, a także tanie dziwki i kokainę. Ot skomplikowany człowiek z wielkimi potrzebami. Kłopoty zaczynają się gdy po nocy spędzonej na folgowaniu dwóm ostatnim zainteresowaniom policjant dostaje w pracy telefon od nowej znajomej, która wydaje się być akurat mordowana. Wizyta w jej domu potwierdza podejrzenia i wprowadza Thorne’a na trop seryjnego zabójcy i chorego zwyrola noszącego ksywkę „inżynier”. Jak głęboko zaprowadzi stróża prawa ta królicza nora? Czy tajemniczym mordercą okażą się przyjaciele poznani po drodze? I co, na Lewiatana mają z tym wspólnego Cenobici?
Początek historii to całkiem strawny kryminał. Mamy wyjątkowo makabrycznego zabójcę, którego wizytówką są zostawiane na miejscach zbrodni palce niezidentyfikowanego dziecka. Gdy patolog stwierdza, że w momencie pozyskiwania części ciała dziecko wciąż żyło, Joseph Thorne dostaje obsesji na punkcie rozwiązania sprawy widząc w tym szansę na uratowanie przetrzymywanej ofiary. Kłopot polega na tym, że w trakcie śledztwa Thorne zraża do siebie swojego partnera, detektywa Tony’ego Nenomena, który w odróżnieniu od kolegi posiada funkcjonujący kompas moralny. Sytuacji nie poprawiają pojawiające się powiązania z osobą Josepha przy każdej kolejnej ofierze Inżyniera, oraz pogarszający się stan psychiczny Thorne’a. Intryga kryminalna zaczyna się rozrzedzać ustępując miejsca pojawiającym się coraz częściej halucynacjom i sennym koszmarom stających się udziałem głównego bohatera, gładko prowadząc widza z mrocznego kryminału do surrealistycznego thrilleru psychologicznego. Tu i ówdzie trafiają się w scenariuszu momenty, gdy stukamy się w czoło widząc dosyć rażące przypadki nielogicznych działań policji, czy jedną, wyjątkowo dziwną i nie pasującą do reszty scenę jednak gdy weźmie się pod uwagę finał opowieści są one usprawiedliwione.
Oglądając piątą część Hellraisera miałem wrażenie, jakbym patrzył na ekranizację przygód Maxa Payne’a. Gra nie trafi do sklepów jeszcze przez rok od premiery Hellraiser V: Wrota Piekieł, ale patrząc i słuchając odgrywanego przez Craiga Sheffera detektywa Thorne’a ciężko pozbyć się wrażenia, że ekranie widzimy tego samego bohatera. W odróżnieniu od Payne’a bohater filmu dość szybko daje widzowi znać, że nie jest niewinną ofiarą okoliczności. Thorne to miłośnik zagadek, człowiek lubiący rozpracować każdą tajemnicę, bo daje mu to poczucie kontroli. Typowa cecha dla filmowego śledczego, ale w odróżnieniu od kolegów po fachu z innych mediów Joseph nie posiada ani charyzmy, ani cech charakteru, które pozwoliłyby widzowi go polubić i raczej nie taki był cel scenarzystów i reżysera. Z jednej strony jest to siłą filmu – potęguje poczucie wyalienowania wobec stającego się coraz dziwniejszym świata, uniemożliwiając utożsamienie się z bohaterem, który stopniowo staje się narratorem, na którym nie można polegać. Z drugiej strony jest to problem, bo Hellraiser V: Inferno to teatr jednego aktora. Przewijający się w tle partner detektywa Thorne’a, grany przez Nicholasa Turturro policjant Tony Nenomen, żona Mary Thorne, w którą wcieliła się Kathryn Joosten, czy nawet grany przez Douga Bradleya przywódca cenobitów Pinhead stanowią tło dla osoby w centrum sceny, którą niestety jest Joseph Thorne – drań i skończony dupek, w którego towarzystwie spędzimy cały film. Trzeba oddać Craigowi Shefferowi, że główna waga filmu leżała na jego barkach, ale aktor poradził sobie z utrzymaniem piątego Hellraisera na akceptowalnym poziomie.
Chyba nikogo nie zdziwię zaczynając omawianie oprawy kolejnej odsłony cyklu Hellraiser od Cenobitów. Pinhead otrzymał trochę drobnych modyfikacji, które nie wpływają negatywnie na kultowy wygląd piekielnego kapłana. W tej części przywódcy piekielników towarzyszą dwie bliźniaczki o zaszytych oczach, które stanowią całkiem udany dodatek do piekielnych zastępów Lewiatana. Ich kostiumy są o wiele bardziej skomplikowane ciekawsze niż to, co widzieliśmy w poprzednich częściach, z wyłączeniem dwóch pierwszych filmów. Drut stalowy wychodzący z głowy, podbródka, długie jak u przedstawicieli królestwa gadów języki, tajemnicze symbole wyrżnięte w skórze – te panie zdecydowanie wyglądają na rdzennych mieszkańców zarządzanego przez Lewiatana piekielnego labiryntu. Jako bonus dostajemy też kolejną wersję starego znajomego: Chatterera. Co prawda ta konkretna odmiana Cenobity to jedynie poruszający się na rękach korpus, ale i tak radość z gościnnego występu starego znajomego jest ogromna.
Hellraiser V: Wrota Piekieł posiada też sporo ładnie oświetlonych i sfilmowanych ujęć, ale nie jest to już ta maestria, która cechowała dwie pierwsze części cyklu. Efekty specjalne są cały czas na dobrym poziomie, szczególnie kostiumy i obecna tu i ówdzie makabra. Niestety pomimo użycia efektów komputerowych w dwóch poprzednich filmach wciąż nie osiągnięto ich dobrego poziomu, co psuje wygląd kilku scen. Dodatkowo muzyka mimo zachowania wstawek chóralnych cechujących ścieżki z poprzednich części wydaje się mieć o wiele mniejsze uderzenie.
W Hellraiser V wychodzi ograniczony budżet. Seria już na dobre trafiła na rynek kaset VHS, co mocno ograniczyło możliwości filmowców. Na szczęście historia jest ciekawa, a fundusze z budżetu wykorzystano na tyle dobrze, że dostajemy całkiem ciekawy wpis do serii Hellraiser, próbujący poprowadzić markę w innym kierunku. Miłośnicy czystego horroru mogą się czuć jednak zawiedzeni nieco bardziej psychologicznym podejściem do tematu.
Wielu recenzentów po premierze Hellraisera V: Inferno porównywało film do Drabiny Jakubowej. Faktycznie w piątej części cyklu dostajemy sporo cielesnego horroru, szarpanych, sennych majaków i kwestionowania rzeczywistości widzianej oczyma głównego bohatera. Podczas gdy poprzednie odsłony podchodziły do tematu piekielnej układanki i Cenobitów dosłownie, w Wrotach Piekieł postanowiono nie dodawać kolejnych szczegółów piekielnego uniwersum. Zamiast tego postawiono na mistyczne przedstawienie wszystkich elementów paranormalnych tworząc aurę tajemnicy otaczającej pojawiające się piekielne wizje. Wyszło to serii na dobre tworząc z debiutu na rynku VHS niezgorszą kontynuacje piekielnego cyklu.
Ocena:
- Tytuł: Hellraiser V: Wrota Piekieł (Hellraiser V: Inferno)
- Gatunek: Horror
- Rok wydania: 2000
- Reżyser: Scott Derrickson
- Scenariusz: Paul Harris Boardman, Scott Derrickson
- Obsada: Craig Sheffer, Nicholas Turturro, James Remar, Doug Bradley, Nicholas Sadler, Noelle Evans, Lindsay Taylor, Matt George, Michael Shamus Wiles, Sasha Barrese, Kathryn Joosten, Jessica Elliot, Carmen Argenziano, J B Gaynor
- Studio: Dimension Films, Miramax Films, Neo Art & Logic
Miłośnik starych gier, dobrych książek, stołowych gier bitewnych, w wolnych chwilach animator hejtu.