Czwarta faza Marvel Cinematic Universe rozpoczyna się od pytania: gdzie leży granica tolerancji bólu psychicznego i co się stanie gdy ją przekroczymy…
Uwaga! Recenzja zawiera spoilery z filmów Avengers: Czas Ultrona (Age of Ultron), Avengers: Wojna bez granic (Infinity War) oraz Avengers: Koniec gry (Endgame).
Wanda Maximoff w swej dotychczasowej egzystencji w Marvel Cinematic Universe była postacią tragiczną – od traumy w dzieciństwie, przez bycie wykorzystaną jako żywą broń, po śmierć najbliższych jej osób w bieżących wydarzeniach. Nie wszystkim było dane przetrwać batalię z Thanosem, a mimo zwycięstwa świat ogarnięty jest chaosem odradzających się reguł funkcjonowania po powrocie połowy populacji ze spopielenia. Życie może być jednak piękne, radosne, obarczone jedynie drobnymi niedogodnościami dnia codziennego – niczym w amerykańskim sitcomie, gdy wszystko kończy się dobrze. Czy jednak tego chcieliśmy? Czy jest możliwość poprawy, korekty, wyboru alternatywnej ścieżki? Jaka jest cena naszego szczęścia? Wanda, czy mnie słyszysz? Kto tobie to robi?
WandaVision od pierwszych minut zaskakuje widza swoją formą, do tego stopnia iż zdecydowano się wydać dwa odcinki premierowe aby rozwiać wszelkie wątpliwości wśród widzów że nadal oglądają MCU. Powolne odsłanianie kart potrafi utrzymać w napięciu i cały czas dba o to, aby liczba pytań “o co tu chodzi?” nie spadała poniżej stałego poziomu. Gdy poznajemy odpowiedź na pierwszą z głównych zagadek show osiąga maksymalny pułap naszego zainteresowania, po czym zaczyna się dziwnie miotać w miejscu, nie będąc pewnym jak przeprowadzić nas z punktu B do punktu C. Ten brak zdecydowania lub niepewność konceptu, gdyż nie sądzę aby był to zabieg w pełni celowy, widać po długości odcinków: mamy ich 9, aczkolwiek im dalej tym są one dłuższe – z 20 minut robi się ponad 40 pod koniec. Tak jakby co chwilę pojawiało się więcej rzeczy, które trzeba dopowiedzieć, uzupełnić, sprostować… Co prawda nadal jesteśmy wciągnięci po uszy, nie mogąc się doczekać co stanie się dalej, a napis “Please Stand By” jest naszym największym wrogiem, to jednak coraz więcej rzeczy zaczyna nam zgrzytać. Serial skupia się na kilku wskazanych bohaterach, a następnie na siłę buduje wokół nich narrację godnych zaufania widza do tego stopnia, że nawet ich domysły są obierane za pewnik, będący podstawą podejmowanych działań. W rezultacie mamy taką sytuację, że osoby z pozoru wykonujące logiczne czynności lądują w rolach antagonistów, a nasi wybrańcy otrzymują białą kartę w swych działaniach – a wystarczyłoby w sposób naturalny pozostawić więcej wątków otwartych aby podtrzymać element niepewności. W rezultacie jeśli nie zgadzamy się z obranym punktem widzenia, a nierzadko do czynienia mamy także z kwestiami światopoglądowymi, to wiele rzeczy będzie nas irytować i wydawać się nielogicznymi właśnie przez monotematyczny przekaz.
W tytułowych rolach ponownie ujrzymy Elisabeth Olsen oraz Paula Bettany’ego, którzy do tej pory w Marvel Cinematic Universe robili najczęściej za drugi plan większości wydarzeń. Jeśli ten serial miał być jakimkolwiek sprawdzianem, to oboje zdali go śpiewająco. Ukazanie miłości w dobrych oraz złych chwilach jest ściśle uzależnione od skali performensu aktorów, a tu mamy wręcz idealną synergię pary, która z miejsca zdobywa sympatię widza swoją urokliwą delikatnością. Umiejętnie potraktowano motyw przekazywania sobie uwagi widza pomiędzy nimi, wspomagając narrację przewodnią pytaniami o to co robić, co się dzieje, jak sobie z tym poradzić. Olsen i Bettany nie dość, że świetnie poradzili sobie z przeskokami czasowymi w kwestii manier typowych dla danych okresów, to przede wszystkim zbudowali emocjonalną więź między postaciami, która została wystawiona na najtrudniejszą z prób: śmierć. Zdecydowanie mogę stwierdzić, że obserwowanie interakcji tej dwójki było dla mnie największą przyjemnością WandaVision.
Wokół naszej uroczej pary funkcjonuje miasteczko, a w nim mieszkańcy z pełną gamą celowo przerysowanych osobowości. Koledzy z pracy w ekwilibrystyczny sposób potrafiący przeskoczyć nad każdą rzucającą się w oczy niezgodnością. Małżeństwo z wyraźnie ukazaną relacją strony dominującej nad uległą. Listonosz, który z każdą zmianą epoki otrzymuje upgrade swojego sprzętu. No i oczywiście nie mogło w sitcomach zabraknąć wścibskiej sąsiadki zza płota, która musi się pojawić zawsze w najmniej oczekiwanym momencie – w tej roli rewelacyjna Kathryn Hahn, która swoją charyzmą każdorazowo wyciąga uśmiech na usta widza. Wszystko to jest opakowane w różnorodnego rodzaju aktywności, spotkania, imprezy okolicznościowe, które kształtują relacje głównych bohaterów z otoczeniem i jednocześnie ubarwiają swymi osobliwościami poszczególne etapy fabularne serialu. Ekipa dalszego planu spisała się na medal.
Trzecim filarem fabularnym jest strona rządowa wraz z utworzoną po pstryknięciu Thanosa połowy populacji organizacją S.W.O.R.D. – ogarniając sytuację po powrocie agenci wraz FBI oraz ekspertami zainteresowali się sytuacją miasta. I ten akurat wątek nie do końca został ogarnięty. Brak jest tym kreacjom charyzmy lub chociażby autentyczności ukazanej w poprzednich filmach (i serialu z Philem Coulsonem) przedstawiając funkcjonowanie S.H.I.E.L.D., przez co nawet powracające postacie Darcy Lewis (Kat Dennings) oraz Jimmy’ego Woo (Randall Park) nie wystarczają widzowi aby się w temat zagłębić. Symbolem problemów tego serialu jest agentka Monica Rambeau, grana przez Teyonę Parris. Jej postać brawurowo weszła do akcji, wzbudzając mnóstwo sympatii i będąc punktem zaczepienia w rozkręcającej się fabule, jednakże po drodze kompletnie zagubiła się tożsamość bohaterki wraz z pojawieniem się wspomnianych wcześniej turbulencji fabularnych. Wiedzieliśmy już wcześniej, ze Monica pojawi się w kontynuacji przygód Kapitan Marvel (The Marvels), a więc w perspektywie WandaVision oprócz punktu C na horyzoncie czekał już także punkt D – a serial nie miał pomysłu jak zgrabnie wyruszyć z punktu B. W rezultacie nasz łącznik z tym uniwersum znika nam z radaru, by w rezultacie być zapamiętanym z dwiema mocno kontrowersyjnymi w interpretacji scenami w finalnym odcinku. Podobnie jest z dyrektorem Haywardem (Josh Stamberg), z którym chyba nie do końca wiedziano co zrobić i w rezultacie pod koniec wypadł z kreowanego wcześniej charakteru. Aktorzy poprawnie ciągną te wątki, aczkolwiek niedoskonałości scenariusza nie są w stanie nadrobić.
WandaVision promowany był jako serial będący tajemniczą wędrówką po historii telewizyjnych sitcomów i już od pierwszego odcinka zostajemy oczarowani zaprezentowaną formą. Inna rozdzielczość, inna praca kamer, efekty specjalne z lewitującymi przedmiotami i magiczne efekty ukazane przeskokiem montażowym – mnóstwo nostalgii dla każdego, kto miał styczność z The Dick Van Dyke Show czy Czarodziejkami (Charmed). Jednocześnie twórcy potrafią zaskoczyć ujęciem, oświetleniem czy pracą kamery, które nie pasują do danej epoki, dzięki czemu dostajemy subtelny sygnał iż coś jest nie tak, coś nie gra, wprowadzany jest element niepokoju rodem z thrillerów mający nam przypomnieć co tak naprawdę oglądamy. Naturalnie im dalej w las, tym bliżej obecnym czasom, to i kontrast technologiczny przestaje być narzędziem w przekazywaniu emocji, a w zamian silniej do gry wchodzą kolejne lokalizacje i znane nam już z filmów Marvela komputerowe efekty specjalne. O ile nowe miejscówki świetnie są wykorzystane do zbudowania atmosfery podtrzymującej niepewność, to już graficzne fajerwerki siłą rzeczy w serialu nie będą tak dobre jak w pełnometrażówkach. Na szczęście nie opierano się na nich zbytnio, zachowano umiar, przez co aspekty fabularne nadal były tymi, które zwracały najwięcej uwagi widza.
Trzeba ogólnie podkreślić dużą pomysłowość ekipy tworzącej designy, ubrania, wystroje wraz z ich dopasowaniami do kolejnych epok sitcomowych – a przy takiej ilości potrzebnych konceptów wszelkich składowych poszczególnych scen naprawdę było co robić. Wszystko zaczyna się od własnego domu, a dokładniej: od pokoju gościnnego, w którym zawsze w tasiemcach spędzamy najwięcej czasu. I powoli się to wszystko rozrasta wraz z marszem fabularnym po dekadach telewizji, ukazując kolejne atrakcje miasta w którym się znajdujemy. No i te stylizacje! Owłosienie długie z pekaesami, przez stylowe afro, sumiennie układaną trwałą, aż po znajome już nam zabawy z golarką. Kapelutki, swetry w kratę, szelki, dzwony, dresiki. Nie mogło także zabraknąć nawiązań do klasycznych kostiumów superbohaterów z komiksów Marvela, które z racji na swoje przesycenie kolorami nie mogły wejść niezmienione do kina – tu z tym nie ma problemów. W to wpisuje się także oprawa muzyczna, o której także słów kilka jeszcze należałoby powiedzieć, choć w zasadzie dałoby się podsumować jednym: rewelacja! To w jaki sposób pracowano nad motywem przewodnim serialu, aby wpasował się w poszczególne ramy historyczne telewizji, jest szczytem kreatywności. Dość rzec, ze jeden z utworów stał się hiciorem internetowym od razu po emisji odcinka, w którym się pojawił. Nawet jeśli zawartość fabularna serialu nas specjalnie nie kręci, to warto go obejrzeć chociażby pod kątem oprawy.
Inaczej ogląda się serial, gdy znamy jego zakończenie – a już zwłaszcza w przypadku produkcji, którym motywem przewodnim jest odkrycie zagadki, która przewija się na całej długości. Pod tym kątem naturalnie WandaVision sporo traci, zwłaszcza że dodatkowo nie musimy już czekać tygodnia na kolejny odcinek i tworzyć multum teorii. Z drugiej strony jednak daje nam to możliwość spokojniejszego wypatrywania licznych smaczków i wskazówek, jakimi od samego początku seria jest usłana. Te drobne dwuznaczności w napisach bądź rozmówkach, ciekawe rewizyty nawiązujące do komiksowych źródeł czy niuanse samej gry aktorskiej w nawiązaniu do poszczególnych ram czasowych – to się po prostu przyjemnie ogląda. To także interesujący serial do oglądania grupowego, gdy można pomóc w zwróceniu na jakiś element uwagi czy w samym podpatrywaniu reakcji znajomych na poszczególne sceny, lub próby rozgryzienia danych motywów. To wszystko sprawia, że zaskakująco żywotna jest produkcja, w której możemy skupić się na wszystkim poza fabułą przy kolejnym podejściu.
WandaVision to trudna do wystawienia całościowej oceny produkcja, nawet jeśli do wszystkiego podchodzimy subiektywnie. Serial ma mocne otwarcie, lecz gubi nieco tempo w trakcie, przez co środek wydaje się mniej intrygujący – solidna końcówka niestety nie wystarcza aby nadrobić niedociągnięcia i po ostatnich napisach pozostajemy z poczuciem lekkiego rozczarowania. Mimo wszystko jednak to pełna uroku mieszanka klasycznego przeglądu sitcomów z elementami detektywistycznymi, komediowymi, i thrilleru, która już przez samą swoją nietypowość jest interesującą pozycją do obejrzenia… o ile jesteśmy na bieżąco z Marvel Cinematic Universe.
- Tytuł: WandaVision
- Gatunek: adaptacja, dramat, romans, science fiction, sitcom, sensacyjny, thriller
- Rok wydania: 2021
- Ilość odcinków: 9
- Showrunner: Jac Schaeffer, Matt Shakman
- Obsada: Elizabeth Olsen, Paul Bettany, Debra Jo Rupp, Fred Melamed, Kathryn Hahn, Teyonah Parris, Randall Park, Kat Dennings, Josh Stamberg
- Studio: Marvel Studios
Naczelny. Pismak. Kolekcjoner. Entuzjasta bijatyk, filmowych adaptacji i automatów arcade. Frytki posypuje majerankiem.