Coś jest w tych starych managerach piłkarskich, że wbrew surowej logice ciągle do nich wracamy…
Jakoś tak zawsze mi się układa, że będąc zmuszonym przez jakiś okres czasu korzystać ze słabszego komputera, to zawsze sięgam po menedżera starszej daty. Nawet gdy nie miałem zamiaru nic tykać, gdy zaplanowałem sobie inne zajęcia, lub gdy wręcz sam sobie obiecałem że je zignoruję, to prędzej czy później coś pęka i skuszę się na odpalenie DOSBoxa. Co więcej: mimo że wiem, iż jakieś nowsze wydania by mi ruszyły, to automatycznie sięgam po te edycje z ery, w której gry te dopiero się rozkręcały…
Menedżery piłkarskie to o tyle specyficzny gatunek gier, że w zasadzie ciężko znaleźć jakikolwiek racjonalny powód aby wracać do staroci – z każdą kolejną edycją twórcy wykonywali śmiałe kroki do przodu w ilości danych personalnych, odnośników do kliknięcia, rzeczy do ustawienia. Samych prawdziwych piłkarzy przez pierwsze lata trwania serii Championship Manager urosło od ok. 3 tysięcy przy pierwszej licencji w 1993 (gdyż jedynka nie miała ich wcale) do ponad 25 tysięcy gdy CM3 debiutował w marcu 1999. A do tego coraz bardziej rozbudowane sztaby, trenerzy, skauci, fizjoterapeuci, klubowe legendy – i to nie tylko w Europie czy u światowych potentatów futbolu, ale i zaściankach biednych klubów, skąd wypatrzymy jakiegoś rodzynka za garść eurocentów. Teraz patrzymy na posiadaną walutę z każdej strony, pod kątem pensji, ewentualnie przesuwając je na transfery, negocjujemy procenty sprzedażowe… No tak, jeszcze budżet na scouting – na to nas nie stać, to jest za drogie, szukać sprawdzonych starych czy obiecujących młodych – trudne wybory nawet u bardziej zamożnych. W drogę wchodzą agenci, którym trzeba też sumkę odpalić, a przy negocjacjach uważając na to jak u nich z cierpliwością… Wyspecjalizowani trenerzy, plany, rozpiski, wyjazdy, mecze kontrolne za odpowiednie stawki… Wszystko można kliknąć, wszędzie można zajrzeć, czasami przez godzinę aktywnej zabawy nie pchając do przodu nawet dnia w growym kalendarzu – tak to się wszystko rozrosło.
Już pierwszy kontakt z archaiczną grą uderza nas niczym obuchem, ukazując drogę, jaką gatunek ten przemierzył i w co się przepoczwarzył. Wyobraźcie sobie sytuację, gdy nie możecie kupić piłkarza bo… nie macie miejsca. Żadnych drużyn juniorów, brak rezerw, ot – macie 26 slotów na skórokopów i musicie sobie z tym radzić. Rozwiązać kontrakt z jakimś cieniasem, aby zwolnić miejsce? Nie da się. Sprzedać kogoś? Może przez sezon się kogoś uda upłynnić, o ile zainteresowany klub będzie… miał miejsce w swoim składzie. Ot, taki przykład z brzegu. Owszem, wielkość składów rosła z kolejnymi edycjami, mimo że dość długo i tak były one limitowane. Ale bywało i bardziej absurdalnie, na przykład… przycinanie ilości zespołów w ligach z 22 na 20 – cóż, technologie miewały dziwne limity. W najstarszych wydaniach nie obowiązywało jeszcze prawo Bosmana, a więc nawet po wygaśnięciu kontraktów trzeba było się przemóc i wyciągnąć na stół sumkę, jaką wyznaczył trybunał arbitrażowy. Generalnie jednak zabawa jest o wiele prostsza. Są chętni, jest pieniądz? A więc mamy deal. Są drużyny i jest pora? Gramy meczycho. Wymyśliłeś taktykę, z którą sobie komputer nie radził? Wygrywałeś ligę. Kto wie, może to właśnie ta prostota jest tak urokliwa – teraz w gonitwie za realizmem i ficzersami wszystko bywa przekombinowane. Tak, to wszystko jest bardziej logiczne, przyziemne i celniej symuluje życie klubu, ale czasem chciałoby się poszaleć…
No właśnie: szybkość grania. Im mniej rzeczy do ogarnięcia, tym szybciej się gra – to logiczne. Grając w stare managery byliśmy w stanie rozegrać cały sezon w kilka godzin. Najnowsze odsłony Football Manager? W tyle to ja sobie co najwyżej ze kilka kolejek rozegram, bo trzeba uzupełnić trening o element który kuleje, poradzić sobie z konfliktem w drużynie bo ktoś się skarży że mało gra, przejrzeć kolejną ligę pod kątem wygasających kontraktów i ewentualnych transferów bezgotówkowych. A gdzieś tam na końcu pozostają same mecze – bardziej szczegółowo odwzorowane, z silnikiem realistycznie ukazującym co się dzieje na boisku, z interakcjami ławki trenerskiej, z dynamicznym morale zespołu… To wszystko jest dobre, wspaniałe, wyśmienite – żaden zdrowy na umyśle fan menedżerów piłkarskich nie skrytykuje tego progresu. Ale czasem chciałoby się odpocząć…
Na koniec pozostawiłem najważniejszy moim zdaniem aspekt: miłość do piłki nożnej. Chyba wszyscy zgodzimy się, że bez tego elementu układanki ciężko byłoby znaleźć motywację, aby usiąść do przepełnionego oknami ze statystykami symulatora sportowego. W przypadku wszystkich starszych gier odzywa się także i sama nostalgia, a więc jeśli umocujemy obie kotwice emocjonalne w jednym punkcie, to w zasadzie mamy odpowiedź na zadane we wstępie pytanie. Duński dynamit na szwedzkim Euro, pudło Roberto Baggio z karnego w finale Mistrzostw Świata w USA, zaskakująca forma Czechów i pechowa porażka z Niemcami w Anglii, pierwsze w pełni świadome mistrzostwa gdy gospodarz Francja sensacyjnie ogrywa Brazylię… Te menedżery to skok do basenu historii z czasów, gdy jeszcze aktywnie interesowałem się piłką nożną, gdy oglądałem wszystkie mecze, gdy notowałem składy. Dość rzec, że nikt z tych piłkarzy, których pamiętam z mojego szczytu zainteresowania futbolem, nie gra już zawodowo, co najwyżej piastując inne stanowiska. Didier Deschamps, kapitan Francuzów, jest aktualnie selekcjonerem tej reprezentacji, podobnie jak Gareth Southgate u Anglików, piłkarz który nie strzelił decydującego o awansie do finału rzutu karnego gdy Synowie Albionu grali na swoich boiskach. Tu wyskoczy Gary Lineker jako ekspert, tam Les Ferdinand jako dyrektor sportowy udzielając wywiadu jakiemuś portalowi, a gdzie indziej Sol Campbell, wyrażający obawę przed przyjazdem kibiców… No właśnie, a ten Campell w moim menedżerze ma raptem 16 lat i był lewym skrzydłowym, w kolejnej edycji już lewym obrońcą, by później stać się tym, kogo znaliśmy z prawdziwych boisk: olbrzymem nie do przejścia na środku defensywy. I tu zaczyna się kolejna nowa, alternatywna wersja jakiejś drużyny, która startując w niższych ligach pnie się w górę, wzmacniając się o piłkarskie sławy, o których świat dopiero usłyszy. Ot, chciałoby się te nazwiska ponownie zobaczyć…
Na okładkę artykułu dałem screenshot z mojej przygody z Grimsby Town F.C. w Championship Manager ’93, z którym w pierwszym sezonie zabawy awansowałem do Premiership, a w drugim od razu zdobyłem mistrzostwo. I pewnie na tym się skończy ta historia, gdyż po powrocie na mocniejszy sprzęt ponownie zajmę się innymi sprawami. A gdy przyjdzie mi znów zajrzeć do starszych edycji to zapewne już inny klub będzie obiektem mych growych fascynacji…
Naczelny. Pismak. Kolekcjoner. Entuzjasta bijatyk, filmowych adaptacji i automatów arcade. Frytki posypuje majerankiem.