Po blisko 30 latach owocnej współpracy producent, kompozytor i szef pionu bijatyk Capcomu zapowiedział swoje odejście z firmy. A dlaczegóż to…?
Ono ogłosił decyzję, wraz z pożegnalnym podsumowaniem i wirtualnym Shoryukenem, za pośrednictwem serwisu Twitter:
— Yoshinori Ono (@Yoshi_OnoChin) August 9, 2020
Dla osób niewtajemniczonych być może dziwne się wydawać, że przy aktualnej pozycji firmy oraz świetnego stanu jakościowego Street Fighter V, z firmy odchodzi osoba uznawana za twarz bijatyk w tej korporacji. Ciężko przecież kogokolwiek obarczać oskarżeniami o opóźnienia spowodowane koronawirusem. Problemy wewnętrzne jednak zaczęły się piętrzyć na długo przed tym jak świat został zaatakowany przez COVID-19.
Yoshinori Ono po raz pierwszy dał o sobie znać pod koniec lat 90., gdy zajmował się dźwiękiem przy takich tytułach jak Street Fighter Alpha 3 czy Street Fighter III 3rd Strike – obie produkcje były niezwykle cenione zwłaszcza za ścieżkę dźwiękową i odświeżoną formę prezentacji. Za stery pierwszej bijatyki wskoczył kilka lat później, gdy w połowie procesu produkcyjnego poprowadził do premiery Capcom Fighting Jam – tytułu zrzeszającego wojowników spod własnej marki. Gra nie została pozytywnie przyjęta, zbierając zarzuty że postacie tylko poprzeklejano, poograniczano, a w dodatku z 23 wojowników aż 13 wzięto ze Street Fightera. Co jednak gorsze: słaby wynik odbił piętno na przyszłych decyzjach. Gdy po zakończeniu pracy z Marvelem przy crossoverach MvC zadawano pytania właśnie o to czy Capcom po prostu nie może zrobić jakiegoś All-Star z postaciami ze swojej olbrzymiej biblioteki gier. Temat ucinano: próbowaliśmy już z Fighting Jam, nie wyszło.
Największym tytułem, jaki Yoshinori Ono póki co ma wpisany do CV, jest oczywiście Street Fighter IV. To jego zabiegi, poparte silnym zapleczem ze strony amerykańskiego wydziału Capcom, sprawiły że po niemal 10 latach przerwy (2008 rok arcade, 2009 wydania domowe) otrzymaliśmy kontynuację słynnej serii. Choć narzekano na odwieczny problem z wydawaniem kolejnych, ulepszonych wersji gry (Super SF4, Arcade Edition, Ultra) nowy Street Fighter odniósł olbrzymi sukces, wracając na salony i odkurzając jednocześnie gatunek dla szarego gracza. W rezultacie w przeciągu kilku lat Ono awansował na stanowisko szefa pionu bijatyk Capcomu. I troszkę zaczęło zgrzytać…
Ostatnia dekada zaowocowała kilkoma mocnymi pozycjami, ale i szeregiem kontrowersyjnych, by nie rzec błędnych decyzji. Po odnowieniu licencji Marvel vs. Capcom 3: Fate of Two Worlds, wydany na początku 2011 roku, był megahitem, a swym powodzeniem równał się niemal ze SF4. Dużym zaskoczeniem zatem było, że raptem po 9 miesiącach wydano Ultimate MvC3, czyli zaktualizowaną, aczkolwiek ostateczną wersję gry, ignorując możliwość jej dalszego rozwijania i korzystania z niesłabnącej popularności. Można jedynie domyślać się tego i owego, aczkolwiek dość rzec że Ryota Niitsuma, producent MvC3, mimo sukcesu nie otrzymywał pod szefostwem Ono kolejnych zleceń na produkcje AAA… Niitsuma zresztą odszedł z Capcom na początku 2020 roku. Jak się niedługo po wydaniu UMvC3 okazało: Ono robił miejsce w sferze marketingowej dla gry, która była odwiecznym marzeniem fanów bijatyk: kolaboracja z Bandai Namco o dźwięcznej nazwie Street Fighter X Tekken.
Plan był prosty: Capcom robi swoją wersję, Bandai Namco swoją, a w rezultacie fani otrzymują dwie gry na zgoła odmiennych silnikach. To co w 2012 roku trafiło od Capcom w ręce fanów przeszło ich wszelkie oczekiwania: na minus! Pal licho, że gra po prostu wyglądała jak Street Fighter IV z zaadaptowanymi postaciami z Tekkena: wszyscy się mniej więcej tego spodziewali (choć krytykowano leniwe designy, np. Ogre wyglądał jak zielony Seth). Gra już na starcie promowała boostery pod postacią klejnotów, zakładając że tworzenie własnych kompozycji i modyfikowanie gameplay’u będzie na tyle atrakcyjne, że fani wyłożą dodatkowy grosz. Przez sieć grało się fatalnie, do tego nieprzemyślanie skonstruowana mechanika walki sprawiała, iż gros pojedynków kończyło się Time Outami. Co było gwoździem do trumny: gra miała przyszłe DLC już zawarte na nośnikach, co od razu podniosło zarzuty o celowym okrajaniu dla zdzierania kasy. Co więcej: wiedziano, że ta informacja wycieknie, gdyż wersje Xbox są zawsze crackowane – mimo wszystko gra poszła w niezmienionej formie aby nie opóźnić jej premiery na następny rok finansowy. Spekulowano na podstawie przecieków, że przeinwestowano w animacje promujące grę, a dodatkowe zakupy postaci oraz boosterów miały zrekompensować te wydatki. No cóż, nietrudno zgadnąć że po tym jak poszła fama o praktykach Capcomu nie osiągnięto takich wyników, jak zakładano. Gra była tak dużym rozczarowaniem, że crossover w drugą stronę, czyli Tekken X Street Fighter, nie powstał do tej pory – Katsuhiro Harada zaadaptował fabularnie do Tekken 7 wyłącznie Akumę i temat się na tym skończył.
Dosyć szybko Yoshinori Ono zadarł także z fanami serii Darkstalkers, bijatyki z potworami i ich łowcami. Na pytania o losy serii czy plany reaktywacji, Ono odpowiadał enigmatycznie: “Darkstalkers are not dead”. Taki tekst widniał na koszulce chłopca w trailerze Street Fighter X Tekken. Nadzieje były regularnie podgrzewane, zwłaszcza gdy niespodziewanie na New York Comic Con 2012 pojawił się cinematikowy zwiastun ze znanymi z gry postaciami, z wieńczącym go sloganem “Darkstalkers Are Not Dead”. Jak się z czasem okazało projekt tyczył się Darkstalkers Resurrection, czyli kolekcji gier z serii, mającej trafić na PSN i Xbox Live z grafiką HD oraz trybem online. To nie pierwsza wydana kompilacja gier Darkstalkers, a więc odzew nie był specjalnie pozytywny. W głowach fanów tliły się jednak nadzieję, że być może powtórzy się wariant z Marvel vs Capcom. Swego czasu wydano odświeżoną wersję MvC2, by niedługo później zaskoczyć wszystkich ogłoszeniem części trzeciej. Niestety w przypadku Darkstalkers było zgoła inaczej: po wstępnym braku entuzjazmu Yoshinori Ono oznajmił, iż wynik sprzedażowy kolekcji będzie miał wpływ na decyzję czy powstanie nowa część serii. Mimo dobrych ocen oraz wysokich pozycji w sprzedaży cyfrowej wynik finansowy osiągnięty przez Darkstalkers Resurrection uznano jednak za niewystarczający, dedukując brak zainteresowania marką. Czy fani mieli prawo czuć się oszukani? Oceńcie sami oglądając poniższy zwiastun Darkstalkers z NYCC 2012, o którym była mowa:
Zanim poruszymy bieżące Street Fightery warto wspomnieć także o Marvel vs. Capcom: Infinite, czyli najświeższą odsłoną crossoveru, która zadebiutowała w 2017 roku. Już na starcie wiadomo było, że będzie problem z niektórymi komiksowymi postaciami, tj. chociażby X-Men, do których praw Marvel wtedy nie miał, a i wolał prezentować postacie z uniwersum filmowego. Słaba promocja, kiepska warstwa wizualna, nie do końca przemyślany pomysł na grę ze zbyt dużym naciskiem na nieciekawą fabułę. Gra w zasadzie jedyne co miała do zaoferowania to frajdę z potyczek online z innymi graczami, aczkolwiek to nie wystarczyło aby grę utrzymać na satysfakcjonującym poziomie. Solidna, acz rozczarowująca – w zasadzie przeminęła bez większego rozgłosu.
Finalnym etapem podróży po osiągnięciach Yoshinoriego Ono będzie oczywiście Street Fighter V, który zadebiutował na początku 2016 roku. I cóż to był za debiut! Gra była niemal goła, oferując w zasadzie jedynie 16 postaci do rozgrywki online i praktycznie żadnego innego contentu (poza problemami z serwerem i mnóstwem bugów). Owszem, śmigała na lepszym silniku (Unreal 4), przez co lepiej się prezentowała w detalach, aczkolwiek stylistyka pozostała identyczna co w Street Fighter IV. Co gorsze: kasowano pełną cenę, jednocześnie obiecując że nowa treść będzie dodawana za darmo z biegiem czasu, a gra na bieżąco rozwijana. Dość rzec, że dopiero po pół roku dorzucono tryb fabularny, lecz jak możemy się spodziewać: niespecjalnie po takim czasie przyciągał uwagę. Nie mogą dziwić zatem powszechne negatywne komentarze. Grę faktycznie wyciągnięto do naprawdę rewelacyjnego poziomu, gdyż za taki możemy uznawać wersję SFV: Champion Edition, jednakże trwało to bite 4 lata. Przez ten czas oczywiście przenikały kolejne informacje na temat procesu twórczego gry, a więc i tu nazwiska Yoshinori Ono nie sposób pominąć. Jak się okazało jego plany na SFV były kompletnie inne: bardziej realistyczna grafika, walki drużynowe, odważniejsze designy – wewnętrzne testy wypadły negatywnie, a że ponoć poświęcono na to 2 lata oraz sporą górkę pieniędzy to trzeba było się jakoś ratować. Gdy weźmiemy pod uwagę zmiany ekipy oraz silnika, a także krótkie terminy i bazowanie na poprzedniku: taki, a nie inny produkt na dzień premiery nie może dziwić…
Jak wiemy ekipa nie planowała piątego sezonu: wydany w lutym SFV: Champion Edition miał być finalną wersją gry. Co jednak powiecie na przecieki, że to nie COVID-19 a powtórka z deweloperskiej rozrywki spowodowała, że nie zapowiedziano w sierpniu Street Fighter 6…? W marcu pojawiły się pierwsze informacje o objęciu przez Ono działu e-sportowego i zaprzestaniu szefowania departamentowi bijatyk. Coś zatem już wcześniej w zasobach ludzkich Capcom zaczęło się dziać.
Gdy Katsuhiro Harada podczas okrągłego stołu deweloperów bijatyk wyciągnął zdjęcie Ono to przedstawiciele Capcomu mieli nietęgie miny. Choć Takayuki Nakayama i Shuhei Matsumoto niczego nie zapowiedzieli podczas tego spotkania, to miło w końcu patrzeć na osoby które rzeczywiście są odpowiedzialne za procesy powstawania gier. Do tej pory twarzą całego przedsięwzięcia był Yoshinori Ono, i choć lubiany i szanowany, to jednak być może zbyt dominujący i odcinający fanów od kreatorów serii. Oczywiście to nie jest tak, że mamy tu do czynienia z czarną postacią, wręcz przeciwnie: jest wiele sfer, w których Ono błyszczał, chociażby e-sport pod jego skrzydłami rozkwitł do wspaniałych proporcji. Jednakże obiektywnie trzeba było spojrzeć na całość ostatniej dekady, i dostrzec iż o ile Capcom świetnie radził sobie na scenie gier, to ich dywizja odpowiedzialna za bijatyki miała ostatnio kiepską passę…
Co dalej? Ciężko gdybać, jak zwykle w tego typy przypadkach na świeżo nie ma z czego wróżyć. Można jedynie starać się odnaleźć nadzieję w małych plusikach, jak np. podczas ostatniej prezentacji duetu Nakayama-Matsumoto. Zaprezentowany Dan Hibiki to postać uwielbiana przez fandom, karykatura, obiekt do śmiechu, lecz kompletnie nienadająca się do e-sportu, a to było ostatnio istotnym czynnikiem przy wyborze DLC. Akira Kazama to z kolei postać wyciągnięta wręcz z nicości, ze starej gry Capcomu pt. Rival Schools, od lat będąc wskazywaną przez fanów do wszelkich crossoverów. Niby nic, takie drobne, niepozorne geściki, ale tli się jakaś drobna nadzieją na zmianę…
Źródło: Capcom, Maximilian Dood, Matt McMuscles
Naczelny. Pismak. Kolekcjoner. Entuzjasta bijatyk, filmowych adaptacji i automatów arcade. Frytki posypuje majerankiem.