Nasze komputery i konsole niedługo zaszczyci kolejny tytuł indie będący listem miłosnym do fanów klasyków. Tym razem na warsztat wzięto perypetie goryla, kobitki i stolarza.
Domorosłym historykom zajmującym się elektroniczną rozrywką nie trzeba przedstawiać pierwszego Donkey Konga. Gra która wzięła szturmem salony gier w 1981 roku była jednym z pierwszych światowych hitów na koncie Nintendo, zyskując rzesze oddanych fanów i dając początek kilku największym markom japońskiego giganta i tworząc wokół siebie scenę profesjonalistów rywalizujących o najwyższe wyniki nabite na automacie.
Castle Kong, w którym wcielimy się w chłopka chcącego odzyskać swoją wybrankę z łap złego monarchy cierpiącego na ciężki przypadek wodogłowia (co tłumaczy fakt, że nie może w normalny sposób znaleźć sobie dziewczyny i musi uciekać się do niegodziwości) to w zasadzie Donkey Kong z warstwą świeżej farby. Chłopek oczywiście idzie do zamku z mocnym zamiarem okopania królewskiej mordy, jednak sprawa nie jest łatwa, gdyż wielkogłowy dupek zanim uciekł się do szukania miłości przez uprowadzenie najwyraźniej spędził trochę czasu na siłowni, w efekcie szukający pomsty gostek zostaje przywitany lawiną wszelkiej maści cholerstwa rzucanego w jego kierunku przez wrednego pacana. By odzyskać swą lubą, kmiotek będzie musiał przebić się przez cały zamek unikając wstrząsu mózgu.
Castle Kong trafi na Nintendo Switch i Steama dokładnie 5 czerwca, czyli… o kurde! Dzisiaj!
Miłośnik starych gier, dobrych książek, stołowych gier bitewnych, w wolnych chwilach animator hejtu.