Venom (2018)

Dwójka kumpli po przejściach ratuje świat. Po drodze uczą się jak ze sobą współpracować i ufać sobie nawzajem. Aha – jedno z nich jest kosmitą.

Grupa astronautów powracająca z wycieczki po gwiezdnym oceanie zostaje zaatakowana przez swój ładunek. Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że do przygody dochodzi już na orbicie ziemi, chociaż nie jest to dużą pomocą dla załogi. Trójka ginie, jeden ocalały oddala się z miejsca katastrofy niosąc w bebechach pasażera na gapę. Właściciel korporacji Life, Carlton Drake (Riz Ahmed) po odzyskaniu trzech swoich zdobyczy zaczyna pościg za uciekinierem.

Tymczasem dziennikarz śledczy Eddie Brock (Tom Hardy) korzysta z uroków życia. Ma piękną narzeczoną, robotę którą udało mu się zdobyć mimo sporej wpadki u poprzedniego pracodawcy w Nowym Jorku. Żyć nie umierać. Kłopot polega niestety na tym, że Eddie ma silne poczucie obowiązku i jest trochę głąbem. Połączenie tych dwóch cech szybko skutkuje powrotem na bezrobocie, utratą Anny (Michelle Williams) i brakiem perspektyw. Życie jednak nie lubi nudy i po pewnym czasie Brock znowu rusza na dziennikarskie łowy podczas których wejdzie w konflikt z fundacją Life, zyska nowego sojusznika i być może odzyska swoje dawne życie…

Spodziewałem się historii mrocznej, przygnębiającej i niepodobnej w formule do typowych filmów superbohaterskich. Tymczasem dostałem na twarz filmem realizującym historię typowego bohatera z kart komiksów, wrzuconego na srebrny ekran. Przewidywalną i prostą, ale jednak dobrze zrealizowaną opowieść. Nie tego się spodziewałem ale skłamałbym, jakbym powiedział, że scenarzysta skopał robotę. Co prawda taka forma nie do końca pasuje do antybohatera jakim jest Venom, ale rozwój wydarzeń poprowadzony jest na tyle fajnie, że nie mogę z czystym sumieniem uznać tego za wadę.

Dowód na to, że origin story są potrzebne. Mamy tu do czynienia z jednym z bardziej rozpoznawalnych antybohaterów stajni Marvela, którego trochę ciężko poznać. Para Brock/Venom to w komiksach zgorzkniały typ, który w życiu podejmuje raczej kiepskie decyzje i morderczy kosmita skupiony na sianiu rozpierduchy wszędzie gdzie się pojawi. Toksyczny związek, który fani Petera Parkera dobrze znają i uwielbiają. Tymczasem Tom Hardy gra gościa w typie Don Kichote’a, który w życiu codziennym potyka się o własne nogi, jego partner zaś to w zasadzie łakomy zgrywus zaciekawiony nową planetą, na której się znalazł. I znowu – to powinien być minus. Tylko cholera jak tutaj odejmować punkty, jak wzajemne przekomarzanki tej dwójki były jednym z najlepszych elementów całego filmu?

Natomiast parę gorzkich słów mam pod adresem głównego schwarzcharaktera, jakim jest pan dyrektor Life Foundation, Carlton Drake. Nie obwiniam aktora, bo na ekranie widać, że Riz Ahmed po prostu pracuje z tym, co dostał, czyli złym geniuszem, który lubi nawiązania biblijne. Byłoby to może oryginalne, jakbym wcześniej nie widział tego samego numeru w lepszym wykonaniu miliony razy. Niestety główny niemilec jest zwyczajnie płytki.

By nie kończyć nadmiernie pesymistycznie – Michelle Williams odgrywająca miłość życia Eddiego Brocka jest czarująca. Naprawdę solidny występ – poproszę więcej.

Drugi najmocniejszy element filmu. Jest sporo akcji i gdy do niej dochodzi to ogląda się to super przyjemnie. Gdy dochodzi do jakiejkolwiek sytuacji wymagającej by Brock oddał kierownicę Venomowi dostajemy dokładnie to czego oczekiwaliśmy – ogromnego typa, który rzuca przeciwnikami po całym otoczeniu, z ogromnymi zębiskami! Powiedziałbym, że tutaj przeanalizowano dokładnie jak to wyglądało w komiksach i wiernie przeniesiono wszystko na ekran. Efekt żywego kombinezonu na człowieku jest po prostu niesamowity! Nie szczędzono również wysiłku przy scenach, które wymagały użycia również efektów klasycznych. Pościgi z użyciem samochodów, czy dronów wyglądają realistycznie i trzymają w napięciu, przy czym niemałą zasługę ma też całkiem solidna ścieżka dźwiękowa.

Venom to zaskoczenie, ale na plus. Świetna zabawa podczas oglądania rekompensuje niedostatki adaptacyjne. Jak już wspomniałem – Brock i jego nowy przyjaciel to po prostu świetny duet, który miło się ogląda na ekranie, zarówno podczas rozpierduchy, jak i cichszych momentów wykorzystanych na zgrabne budowanie obu bohaterów na oczach widza.

Adaptacja – średnia. Film? Bardzo dobry. Jeśli Sony z Marvelem pokuszą się o zrobienie crossovera pomiędzy symbiontem, a pajęczakiem to dostaniemy coś naprawdę fajnego. Jeśli nie, to mamy już jeden całkiem udany obraz, a w drodze jest już sequel co do którego czuje ostrożny optymizm.

Ocena:

SLEESKEE NADAJE
Pozytywnie mnie film zaskoczył, gdyż byłem sceptycznie do projektu nastawiony od momentu jego ogłoszenia. Być może niskie wymagania sprawiły, że elementy solidnie wykonane zapunktowały mocniej niż powinny. Interesującym, acz kto wie czy nie wymuszonym posunięciem, jest zgłębienie mniej znanych elementów lore Venoma, sięgające np. do komiksu Lethal Protector. Choć przydługo trzeba było czekać na spotkanie Eddiego z symbiotem, to ich wspólne sceny, dialogi, humor sytuacyjny ciągnęły film – jak dobrze rozumiejący się kumple na akcji w mieście. Zaskakujące jak niewiele trzeba było, aby przyćmić ewidentne słabostki filmu tj. niezbyt porywający antagonista, prowadzony po linie scenariusz czy niespecjalnie widowiskowe sceny – wystarczyli charyzmatyczni bohaterowie na froncie, a od razu wszystko inne szło na bok. Choć sporo jeszcze jest do poprawy, to może być już tylko lepiej.
Ocena: 7/10
  • Tytuł: Venom
  • Gatunek: Akcja, horror, adaptacja
  • Rok wydania: 2018
  • Reżyser: Ruben Fleisher
  • Scenariusz: Scott Rosenberg, Jeff Pinkner, Kelly Marcel, Will Beall
  • Obsada: Tom Hardy, Michelle Williams, Riz Ahmed, Scott Haze, Reid Scott
  • Studio: Columbia Pictures, Marvel Entertainment, Sony Pictures
  • Gdzie obejrzeć: HBO Go, Amazon, DVD z Allegro