Środowy Śliski – Zawsze muszą być jakieś kontrowersje…

O czynach pierwszych, o wytrwałości w przekonaniu, o martwości w trakcie żywota oraz o cholernych kontrowersjach, których do diaska nigdy nie może zabraknąć!

No i doczekaliśmy się: pierwszym dużym studiem, które zdecydowało się pominąć dystrybucję kinową głośniejszego tytułu, jest Universal. Trolls World Tour (Trolle 2) trafiło bezpośrednio na platformę streamingową. Film animowany produkcji DreamWorks Pictures kosztował ok. 100 mln dolarów, czyli troszkę mniej niż pierwsza część z 2016 roku. Jedyneczka spisała się w kinach bardzo dobrze, zgarniając w box office ok. 350 mln zielonych za pośrednictwem kin. Czy bez srebrnego ekranu da się chociażby zwrócić koszty? Cała branża będzie obserwować jak produkcja będzie sobie radzić i ile można pieniędzy zarobić na wygłodniałych zamknięciem w domach widzach. Pierwsze dni są bardzo obiecujące. Kto wie, być może to będzie pierwszy krok ku rozwoju usług streamingowych pełną gębą i będą one w stanie zastąpić kina nie tylko w czasach pandemii. Problem mogą mieć droższe produkcje, będzie strach aby je robić przez najbliższy czas – bez kin o rekordowych wynikach można zapomnieć. Na szczęście Marvel zdążył zekranizować Infinity War i Endgame, a teraz będzie nam podrzucał znowu mniejsze epizody, szykując się na kolejne rozdanie. Kosztownych produkcji z toną CGI nikt nie będzie ryzykował. Być może to i dobrze, że środki będą trochę przycięte – jak pokazał pierwszy Deadpool nie trzeba olbrzymiej kasy, a przemyślanych ruchów aby stworzyć dobre dzieło.

* * *

Battleborn będzie zabójcą Overwatch. Apex będzie zabójcą Overwatch. Teraz gadają, że Valorant będzie zabójcą Overwatch. Fandom produkcji Blizzardu szydzi z podejmujących rękawicę pretendentów, wskazując na to że ich ulubiona gra nadal śmiga, a poza tym to kompletnie inne gatunki. Rozdrabnianie się nie ma sensu – FPS to FPS, i o ile podgatunki mogą rzeczywiście się różnić, to fan strzelania z pierwszej perspektywy bawi się w podobny sposób. Każda gra będzie wysysać graczy, zawsze będzie jakiś częściowy przepływ mięsa. O ile Battleborn zaiste przegrał z Overwatchem, nie dając rady przebić się przez hype rywala, to taki Apex skutecznie wyciągnął pokaźną ilość klikaczy preferujących survivalowe elementy w strzelankach. Teraz do akcji wszedł shooter wprost od Riot Games – odświeża koncept CounterStrike, zmniejsza zależność od drużyny, dając tym samym możliwość carry’owania, a i jednocześnie dając postacie z unikalnymi umiejętnościami. Jak będzie – zobaczymy, ale już dziś widać iż wielu graczy preferujących zgarnianie killi a nie tylko trzymanie tarczy lub leczenie sojuszników, skoczyło wprost do Valorant. Gra jest o wiele bardziej czytelna dla przeciętnego widza, co było głównym zarzutem dla Overwatch w kwestii chociażby e-sportowej. Co więcej – Overwatch ma duży problem z niższymi szczeblami profesjonalnych rozgrywek, przez co wielu utalentowanych graczy zobaczyło w grze od Riot szansę na nowe otwarcie swej kariery.

Zastanowić raczej się by trzeba było tak naprawdę czym jest martwa, zabita gra. Czy rzeczywiście musi to koniecznie oznaczać, że mało kto w nią gra? Overwatch już teraz zmaga się z zarzutami o byciu porzuconym przez deweloperów, otrzymując rzadkie aktualizacje, gdyż ci pracują nad drugą częścią gry od niemal dwóch lat. No ale ok, gra może trzymać się na tyle mocno aby mieć stałe grono użytkowników. Zapewne Overwatch 2 da temu konceptowi drugi oddech, zwiększy zainteresowanie, znowu będzie na ustach branży przez parę miesięcy. Blizzard ma jednakże problem i już teraz płaci olbrzymią cenę. Jeśli Overwatch rzeczywiście straci graczy preferujących taktykę, survival oraz perfekcyjne celowanie na rzecz Valorant, to może stać się grą casualową, rodzinną. Od czasu startu Overwatch League cały czas podkreślane było jak ważny jest dla tego projektu e-sport – a na tym polu porażka jest najbardziej zauważalna. To utrata profesjonalnej renomy będzie dla Overwatcha stanem agonalnym, nawet mimo wiernej rzeszy zwykłych graczy.

* * *

To wyglądało zbyt idealnie aby mogło trwać wiecznie: perfekcyjny dotąd względem źródła casting najnowszej Diuny w końcu natrafił na swoją kontrowersję. Zdecydowano, iż postać Lieta-Kynesa, w oryginale białego mężczyzny, zagra Sharon Duncan-Brewster, czarnoskóra kobieta. W tego typu sytuacjach zawsze ścierać będą się dwie racje: wierność oryginalnej wizji versus zaktualizowanie jej względem obecnych realiów. W czasach gdy Frank Herbert tworzył swoje dzieło powieści science fiction z białymi facetami po prostu lepiej się sprzedawały, gdyż to biali faceci je najczęściej kupowali – sprawdźcie choćby jak wyglądała sytuacja z superbohaterami komiksów. Teraz rynek ten jest bardziej otwarty, są różne postacie, są różni klienci, palety zainteresowań nie są już tak jednostronnie definiowane przez płeć i rasę. Pod tym kątem można oczywiście zrozumieć, iż nie chciano aby film był zdominowany przez białych facetów, gdyż od razu spadłyby nań gromy, a jedyną linią obrony byłaby wizja autora sprzed ponad pięciu dekad. Wszyscy są dziś tak zmęczeni tego typu shitstormami że pewnie wolą dmuchać na zimne. W rezultacie modyfikujemy postac, która jest wystarczająco znacząca i widoczna w linii fabularnej, ale nie mająca takiego wpływu na całość aby móc jej nawsadzać podprogowych przekazów. Oczywiście o ile sama postać charakterem i swym losem pozostanie zgodna z oryginałem – jeśli zrobią z niej coś innego to będziemy mieli awanturę w drugą stronę. Osobiście wolałbym aby modyfikowano możliwie najmniej, a jeśli potrzebujemy “wyrównać proporcje” to już lepiej jest kogoś dołożyć. Cóż, nie jest optymalnie, ale to chyba najmniejsza cena jaką trzeba zapłacić…

[slee] np. Exodus – Culling The Herd