Strategic Homeland Intervention, Enforcement and Logistics Division, a.k.a. Tajna Agencja Rozwoju Cybernetycznych Zastosowań Antyterrorystycznych, ma swych agentów i nie zawaha się ich użyć.
Uwaga! Recenzja zawiera spoilery z filmu Avengers (Marvel’s The Avengers) z 2012 roku.
Gdy superbohaterowie efektownie wlatują na pole bitwy ktoś im musiał wcześniej podstawić Quinjet pod nos. Gdy herosi zbierają pełnię chwały po udanej akcji ratowniczej ktoś musiał wpierw zdobyć namiary. Gdy Nick Fury jest spragniony to ktoś musi podać mu tę cholerną kawę. Poznajcie pozarządowa agencję wojskowo-szpiegowską, której ktoś koniecznie chciał nadać taką nazwę aby skrót układał się w słowo T.A.R.C.Z.A. Utworzona po Drugiej Wojny Światowej by chronić Stany Zjednoczone Ameryki przed wszelkim zagrożeniem. Ledwie co opadł kurz po takim wydarzeniu, gdy ogromnym kosztem udało się odeprzeć inwazję Chitari na Nowy York dowodzoną przez Lokiego. Ku zaskoczeniu Phil Coulson żyje i ma się całkiem dobrze, co więcej: powierzono mu misję skompletowania własnego zespołu agentów, zajmującego się sprawami, których agencja jeszcze nie zdążyła zaklasyfikować. Coulson stawia na młodość: mięsień Ward, biolożka Simmons, inżynier Fitz, hakerka Skye, zaś ekipę domyka weteranka May, będąca pilotem zespołu. Dopiero co poznająca i docierająca się w boju ekipa będzie musiała stawić czoła temu, co przed normalnymi ludźmi jest skrzętnie ukrywane. Zmierzyć się z nieznanym zagrożeniem i samemu wypracować możliwie najlepsze rozwiązanie. Zweryfikować czy wszystko rzeczywiście zgadza się z góry narzuconą narracją…
Serial powstał w ścisłym powiązaniu z uniwersum filmowym Marvela, w dobrym i złym tego słowa znaczeniu. Gdy na srebrnym ekranie mieliśmy szalejącego Thora, to później ktoś musiał pole bitwy po nim posprzątać i zebrać wszelkie artefakty. Miło było zobaczyć Marię Hill i Nicka Fury’ego bezpośrednio kontaktujących się z ekipą w sprawie poszczególnych zadań, a i niejedna postać drugoplanowa wpadła z wizytą. Z drugiej jednak strony wyraźnie serial wstrzymywał wrzucenie wyższego biegu, gdyż niektórych spraw nie można było poruszyć, a i z pełnometrażowymi filmami trzeba było fabułę zgrać. Ten kaganiec po prostu czuć.
Pierwszy sezon Agentów wyraźnie dzieli się na dwie części, przekrojony właśnie jednym, znaczącym filmem MCU (nie sprawdzajcie którym aby sobie nie zepsuć zabawy). Pierwszy fragment to niestety ten, na którym duża liczba osób się poddaje – owszem, słychać wtedy opinie iż serial nie jest zły, aczkolwiek wydaje się nieco sztamponowy, nie każdy potrafi się w pełni odnaleźć i być wystarczająco cierpliwym. Samą trudnością dla niektórych widzów jest także mus przestawienia się z superbohaterów na zwykłych, acz wyszkolonych ludzi. Przyznam, iż ja też zrobiłem sobie przerwę w pewnym momencie gdyż nieco mi się wszystko dłużyło. W rzeczywistości serial korzystając z czasu rozkłada nam przed oczami mnóstwo detali, dużo smaczków, ukrywa wiele broni Czechowa po kątach, które nas zaskoczą po czasie. Gdy w końcu następuje wyczekiwany moment i Marvel Cinematic Universe spuszcza Agentów z łańcucha rozpoczyna się niesamowita przygoda, pełna w zwroty akcji i niesamowitą głębię na wielu poziomach. Po finale sezonu mamy tę satysfakcję, że warto było czekać. I chcemy więcej!
Twarzą całego projektu od początku jest Clark Gregg, który wciela się w agenta S.H.I.E.L.D. Phila Coulsona – postać tak uwielbianą przez fanów, że po wydarzeniach w Avengers Marvel zdecydował się na jej powrót. Ileż razy mieliśmy jednak sytuację z przedawkowaniem dóbr? W końcu nawet nasz ulubiony rarytas potrafi się przejeść, gdy oporowo się nim napychamy. Do tej problematyki reżyseria podeszła z pełną świadomością – choć Coulson w żadnym stopniu nie jest dozowany, to nigdy nie mamy go dość. Jakość pisania jego postaci stoi na najwyższym poziomie, jego żarciki sytuacyjne, profesjonalne przygotowanie do zadań, metodyka, a jednocześnie wielkie serce i ludzkie oblicze – to agent idealny, którego chcielibyśmy mieć za plecami. Nie byłoby to jednak możliwe gdyby nie świetna gra samego aktora – oglądając go zawsze mamy poczucie świeżości przy jednoczesnej spoistości charakteru. Stworzony dopiero na potrzeby MCU oczarował nas w filmach, czaruje dalej w serialu.
Niewątpliwą zaletą serialu jest jednak dbałość o całą ekipę – każdy członek zespołu wnosi coś do układanki, zarówno od strony umiejętności, jak i osobowości. Pierwszym zauważalnym kontrastem do Coulsona będzie Melinda May, grana przez Ming-Na Wen (Chun-Li w aktorskim Street Fighterze, głos Mulan), doświadczona agentka z traumatyczną przeszłością, która niechętnie powraca do czynnej służby. Jej przekomarzanki z Philem na każdy temat, burze mózgów, wytykanie nieścisłości, a jednoczesne pełne zaufanie wspaniale tworzy atmosferę profesjonalizmu. Kolejnym kontrastem będzie Skye, grana przez Chloe Bennet, która z kolei nie ma w ogóle zaufania do instytucji rządowych i często rozgrywa partie pod swoim kątem. I ta współpraca poprzez Elizabeth Henstridge, Bretta Daltona oraz całą obsadę drugoplanową tworzą wręcz jeden organizm. Moim ulubieńcem, którego szczególnie chciałbym wyróżnić, jest Iain De Caestecker, grający Leopolda Fitza, genialnego inżyniera rekrutowanego wprost z akademii, który jest bodajże najbardziej ewoluującą postacią w serii. To jest w ogóle pewna magia tego serialu, że w zasadzie ciężko jest nam jednoznacznie wskazać kogoś, kto nam nie pasuje – a przez serial przewija się mnóstwo osobowości. Ilość talentów zebranych pod tą marką oraz oko do castingu jest miejscami zdumiewająca.
Celowo nie wspomniałem o antagonistach, gdyż w przypadku seriali najczęściej są oni zagadką do odkrycia, stąd nie ma co specjalnie wam psuć zabawy. Show pozostawiając nas często w niepewności nie odbiera nam jednak frajdy z obcowania ze złą stroną – antagonistów będziemy poznawać, rozważać motywację ich czynów, być może nawet w niektórych sytuacjach brać ich stronę. Z pewnością nie są to tajemnicze kukiełki do odstrzelenia w efektownym finale, a wręcz miejscami stają się postaciami głównego planu. Jak wiemy, w filmach kinowych Marvela różnie z tym bywało…
Nasza drużyna przemierza dystanse Autobusem – tak zwie się potocznie powietrzne centrum dowodzenia, czyli przerobiony przez Stark Industries Boeing C-17. Wygodne kanapy, barek, prywatne kwatery, ładownia pełna wyposażenia, a nawet pokój narad z wirtualnym komputerem obsługiwanym za pomocą rąk – to cacko ma wszystko co niezbędne do ratowania świata. Dlaczego poruszam tą kwestię w oprawie? Jak można się domyślić niejedną delegację przyjdzie naszym bohaterom zaliczyć, co przekłada się na mnogość zróżnicowanych lokacji. Przy takim podejściu raczej nie powinniśmy się spodziewać rozbudowanych, zaawansowanych fortec wroga do zdobycia a mnóstwo turystycznych atrakcji urozmaiconych nietypowym problemem do rozwiązania. Nie brakuje jednak strzelanin, pościgów, bijatyk i całej otoczki służb specjalnych – oczywiście tak widowiskowo ukazanych, jak to tylko jest możliwe.
Skoro mowa o S.H.I.E.L.D. to oczywiście w grę wchodzą wszelkie nowinki technologiczne, zarówno pochodzenia ziemskiego, jak i kosmicznego. Choć to zdecydowanie mniejsza skala konfliktów, niż to miało miejsce w filmach, to obecność obcych, ludzi z mocami, cielesnych modyfikacji czy fikuśnych broni nie jest czymś rzadkim. Wyglądają one całkiem realistycznie, nie można się doczepić co do efektów specjalnych, widać iż dzięki podciągnięciu serialu pod MCU nikt pańszczyzny nie odwala. Można czasem pomarudzić na banalność designu jakiejś giwery lub niezbyt skomplikowane ubiory, acz koniec końców to tylko dodatek. Duży plus za pojawiającą się tu i ówdzie armadę pojazdów T.A.R.C.Z.Y. – SUVy z charakterystycznym logiem, choć niezbyt logiczne, wyglądają po prostu fajowo.
Słówko o muzycznym motywie przewodnim: choć intro trwa raptem parę sekund, a w pełnej krasie theme posłuchać możemy dopiero przy napisach końcowych, to bardzo szybko utwór wpada w ucho i staje się rozpoznawalny. Taka przyjemna, instrumentalna kompozycja, w której jednocześnie czuć ton przygody, odkrywania nieznanego oraz dumy i odpowiedzialności z wykonywanej roboty.
Gdy mowa o wielosezonowych serialach rzadziej rozpatrujemy możliwość ponownego obejrzenia całości. Prawdopodobnie nieco inaczej zerkniemy na sytuację w przypadku AoS, rozmyślając jak to bardzo postacie ewoluowały przez lata i doceniając zwartość fabularną gdy w dalszych edycjach zostanie poruszony starszy wątek. Ba – może nawet z czasem pojawić się poczucie winy, że chyba zbyt surowo ocenialiśmy go przy pierwszym podejściu. Jeśli natomiast już znów odpalimy odcinki od samego początku to niby oglądamy to samo, lecz tak naprawdę patrzymy na wszystkie wydarzenia kompletnie z innej strony, dostrzegamy więcej smaczków, uśmiechamy się pod nosem wiedząc jak potoczą się losy tej czy innej postaci. Nie da się jednak ukryć, iż na powrót do korzeni zdecydują się raczej wyłącznie najwięksi fani.
Wielokrotnie spotykałem się z opiniami typu: obejrzałem kilka odcinków, jest w porządku, ale to raczej nie dla mnie. Nie da się ukryć, iż słabszy początek to największa bolączka Agentów. Dalej jest już tylko lepiej, serial staje się coraz bardziej samodzielny i porusza intrygujące tematy, których w filmach raczej nie mamy szansy zobaczyć. Nie bez powodu nakręcono aż siedem sezonów! Szóstka za początek sezonu, ósemka za jego koniec – matematyka jest prosta. Jest to prawdopodobnie jeden z lepszych seriali science fiction, którego świadomie jeszcze nie obejrzeliście. Koniecznie naprawcie ten błąd.
- Tytuł: Agenci T.A.R.C.Z.Y. (Marvel’s Agents Of S.H.I.E.L.D.)
- Gatunek: akcja, adaptacja, dramat, przygodowy, science fiction
- Rok wydania: 2013
- Ilość odcinków: 22
- Showrunner: Jed Whedon, Maurissa Tancharoen
- Obsada: Clark Gregg, Ming-Na Wen, Brett Dalton, Chloe Bennet, Iain De Caestecker, Elizabeth Henstridge
- Studio: ABC Studios, Marvel Television, Mutant Enemy Productions
Naczelny. Pismak. Kolekcjoner. Entuzjasta bijatyk, filmowych adaptacji i automatów arcade. Frytki posypuje majerankiem.