Mężczyzna musi w życiu zbudować dom, zasadzić drzewo i inne tego typu banały. Prawdziwy facet bierze giwerę w łapę i idzie polować na kosmiczną swołocz.
Na obrzeżach galaktyki, samotny statek przecina bezkresną pustkę i zbliża się do celu swej podróży: planecie Valfaris. Sztuczna inteligencja imieniem Hekate, pilotująca tę gwiezdną łajbę, skanuje powierzchnię, wynajdując liczne formy życia, z jedną, dominującą, zdaje się że pozostającą w hibernacji. Gdy już autopilot jest włączony i gotów do lądowania w wyznaczonej trajektorii, stery przejmuje jedyny pasażer statku: Therion. „Wchodzimy ostro i twardo. Czas, aby tatko zapłacił za swoje grzechy. Szykuj się, Valfaris, wracam do domu…”
Lekko, bez zbędnych komplikacji, z humorem typowym dla opowieści z maczo w roli głównej jesteśmy prowadzeni przez eksplorację złowrogiej planety. I naprawę niczego więcej nie jest potrzeba, żadnych fabularnych, wielopoziomowych skrętów ani rozbudowanych narracji pomiędzy tuzinem postaci – jest bohater, jest kompan, jest główny antagonista, a wszystko inne jest jedynie tłem naszej krwawej wędrówki.
Otrzymujemy w nasze łapki grę typu run and gun z elementami platformowymi. Możemy zapomnieć o szwędaniu się planszy, o szukaniu kluczy czy odkrywania wielu sekretów – chlebem powszednim zabawy jest parcie w przód z paluchem na spuście i wymiatanie wszystkiego co nam stanie na drodze. Każdy z pomniejszych przeciwników ma swoje patterny zachowań, które pozwalają nam się dostosować z kontrakcją, aby im dalej w las łączyć różnych niemilców ze sobą w hordach, wymagając od gracza wykazana się pamięcią mięśniową. Nie inaczej jest z bossami – przyjdzie nam niejednokrotnie wyzionąć ducha, zanim wyłapiemy jego zasady poruszania się i ataków, by potem spędzić jeszcze raz tyle nad wykorzystaniem okienek czasowych do powalenia wroga. To jedna z tych gier, która wymaga zaangażowania, uczenia się poprzez wielokrotne podejścia, ale dająca jednocześnie mnóstwo satysfakcji gdy da się trudniejszy fragment przebyć.
Do zarządzania mamy cztery elementy wyposażenia: pistolet, miecz, broń specjalną oraz tarczę. Trzy pierwsze będziemy mogli z biegiem gry ulepszyć lub wymieniać na inny sprzęt, być może lepiej nadający się do bieżącego etapu np. gdy zamiast szybkostrzelnego karabinu potrzebujemy shotguna z dużym rozrzutem. Wybór jest pokaźny, a każda z giwer daje niezłą frajdę w sianiu zagłady, czuć ich potęgę. Tarcza nie tylko ochroni nas przed nadchodzącymi obrażeniami, ale i pozwala odbijać niektóre pociski jeśli uruchomimy ją w odpowiednim momencie. Nie jest ona jednak niewyczerpalna – musimy ją regenerować, wyciągając duszyczki z pokonanych przeciwników za pomocą naszego miecza. Z tego samego paska korzysta także i broń specjalna, a więc niezbędne będzie gospodarowanie zasobami i umiejętne łączenie defensywy z ofensywą. Ot, Valfaris oferuje nam kompletny, uzupełniający się i przede wszystkim sprawdzający się w boju system instrumentów zagłady, dodający głębi prowadzonej rozwałce.
Niby twórcy zdecydowali się na grafikę pikselową, stawiającą z założenia na nieprzesadną szczegółowość, to prędko przekonujemy się jak bardzo nasze przewidywania rozmijają się z rzeczywistością. Niejednokrotnie zachwycimy się bogactwem przemierzanych lokacji, dodanych drobiazgów robiących atmosferę, tj. kapiąca woda w jaskini tuż obok zarośniętych mechanicznych elementów czy elementy dalszego tła, na które nie mamy czasu zwrócić uwagi gdy akcja zbyt intensywnie posuwa się do przodu. Przemierzane lokacje są nasycone ekspresją, intensywne, każdym wprawionym w ruch pikselem obrazującą tajemniczość złowrogiej nam planety.
Drobne być może zastrzeżenie do modelu samego Theriona, który mógłby być wyraźniejszy i lepiej animowany, ale i ten ma swoje złote momenty, np. gdy poguje przy akompaniamencie rżniętej gitary po podniesieniu nowej pukawki do swojego asortymentu. Nie ma co jednak się czepiać o pierdoły, gdyż kierowana postać jest przekonująca i nie mamy żadnych wątpliwości że stoi przed nami rasowy badass.
Już od pierwszej animacji na ekranie startowym gra nie pozostawia złudzeń, w jakiej oprawie muzycznej utoną nasze niewinne uszęta. Ciężkie, bezkompromisowe riffy łomocą nas w bębenki, docierają do mózgu i ciągną za włosy na małżowinach ku placu boju. Podkład w sposób naturalny dopasowuje się do sytuacji: delikatne muśnięcia koją nastrój, gdy znajdujemy się bezpiecznie obok spawnu, natomiast twarde uderzenia pompują adrenalinę i podwajają częstotliwość bicia serca gdy jesteśmy zamknięci w pomieszczeniu z bossem. Przejścia odbywają się płynnie, bez przeskoków, toteż mamy wrażenie że dopinguje nam swoimi gitarami orkiestra zagłady. Cudo!
Być może doborem gatunkowym będą gardzić niektórzy fani lżejszej muzyki, aczkolwiek trudno wyszukać inny podkład który by lepiej pasował. Co prawda sam jestem entuzjastą szarpania strun i zwyczajnie tryskam stronniczością, acz potrafię sobie wyobrazić sytuację gdy jesteśmy skazani na nielubiany styl muzyki. Przynajmniej poczujecie jak to jest, gdy nieprzepadający za hip-hopem muszą znosić wszędobylski rap. Warto jednak dać szansę oryginalnym aranżacjom Valfaris, gdyż jestem przekonany iż wielu osobom ku ich zaskoczeniu mogą przypaść do gustu. W ostateczności pozostaje opcja wyciszenia muzy z gry i włączenie czegoś własnego.
Największą zaletę wyłapujemy od razu po kilku napotkanych przeciwnikach: gra potrafi być wymagająca, jednocześnie nie będąc uciążliwą. Checkpointy są na tyle gęsto rozłożone iż nie będziemy mieli większego problemu aby notować regularny progres, toteż możliwe jest nawet wskoczenie do gry na kwadrans przed autobusem coby się chwilkę rozerwać. Pytanie jednak czy rzeczywiście będziemy chcieli każdy punkt aktywować, gdyż Idole Zmartwychwstania aktywujące spawny, możemy wykorzystać na inne sposoby, np. wymieniając na Metal Krwi, czyli surowiec do ulepszeń. Otrzymujemy zatem możliwość sprawdzenia się, pójścia trudniejszą ścieżką, i jesteśmy za to dostatecznie wynagradzani.
Niezwykle istotne jest to, że nawet jak natrafimy na upierdliwego rywala lub wymagający mechanicznie fragment planszy, to gra nie zniechęca nawet przy kilkunastu zgonach z rzędu. Nie mamy poczucia bezsilności, przekręconego poziomu trudności czy sztucznie osadzonych elementów blokujących progres – szybko dostrzegamy warunki zwycięstwa, i metodycznie dążymy do tego aby je spełnić. Wszystko da się przejść przy odrobinie cierpliwości i pomyślunku, np. dobierając giwerę adekwatną do zapotrzebowania.
Jedynym elementem rozgrywki, wobec którego można czuć lekki niedosyt, jest zbyt mała ilość czystej i bezmyślnej rozwałki. Gdy ostry riff nakurza po uszach, a świeżo zdobyty gnat w rękach pali się do ścielenia trupów, to aż chciałoby się biec beztrosko przed siebie i rąbać we wszystkich kierunkach bez większej refleksji. Niestety zbyt łatwo jest się wykopyrtnąć gdy do kolejnych wyzwań podejdziemy bez należnego szacunku, toteż większość gry będziemy mozolnie i ostrożnie stąpać z uprzednim rozeznaniem.
Valfaris jest tytułem, do którego można powrócić chociażby po to aby pobawić się innymi pukawkami tudzież odhaczyć komplet osiągnięć, które potrafią być wymagające, żądając np. dokonania poszczególnych wyzwań w pojedynczej rozgrywce. Dość rzec, że jednym z aczików jest ukończenie gry w czasie krótszym niż 2 godziny, czyli zaliczenie swoistego speedruna. Przede wszystkim jednak to gra, która daje mnóstwo frajdy w intensywnej akcji i choć w swej konstrukcji jest liniowa, to wcale nie ujmuje to jej żywotności. Nawet jak ją przejdziecie to będziecie chcieli zrobić to ponownie, wręcz zaczynając od razu po ukończeniu.
W swojej klasie ciężko o produkcję lepiej przemyślaną i wykonaną. W Valfaris wszystko ma ręce i nogi, grając wspólną melodię nakręcającą do słania kolejnych przeciwników do piachu. Nic tylko bić brawo i prosić o dokładkę.
- Gatunek: run & gun, akcja, platformówka
- Rok wydania: 2019
- Platforma: PC, Nintendo Switch
- Producent: Steel Mantis
- Wydawca: Big Sugar
- Gdzie dorwać? Steam, Nintendo Game Store
Naczelny. Pismak. Kolekcjoner. Entuzjasta bijatyk, filmowych adaptacji i automatów arcade. Frytki posypuje majerankiem.