Trzy przerażające historie, które łączy jedno – tajemnicza księga zawierająca mroczne sekrety, których poznanie niesie ciekawskim koszmar na jawie i szaleństwo.
Howard Philips Lovecraft odwiedza tajemniczą bibliotekę prowadzoną przez jeszcze bardziej tajemniczych mnichów. Ta wersja samotnika z Providence jest nie tylko pisarzem, ale także wprawnym badaczem nieznanego. Podczas pobytu w budynku Howard dzięki własnemu sprytowi i odwadze uzyskuje dostęp do Necronomiconu, tomu, którego autor, szalony Arab Abdul Alhazred krótko po ukończeniu pracy został rozszarpany na kawałki przez demony. Podobnie jak w książkach Lovecrafta, lektura skutkuje widowiskową katastrofą, z której pisarz będzie musiał jakoś się wykaraskać.
Necronomicon to zestawienie trzech, licząc łączący całość wątek z udziałem tytułowej książki – czterech krótkich opowieści, z których każda została stworzona przez innego reżysera. Mamy tutaj historię z dziedzicem, który w rodzinnej posiadłości natrafia na ślad konszachtów przodków z mocami nie z tego świata, pary policjantów, których pościg za przeciwnikiem pcha prosto w łapy tajemniczego kultu i opowieść o domostwie, którego nowa lokatorka odkrywa, że jej gospodarz ma smykałkę do nauki i bardzo duży apetyt na życie.
Historie przedstawione w Necronomiconie to proste opowiadania, jakich sporo można było znaleźć w bibliografii Lovecrafta. Mimo, że żaden ze scenarzystów nie zaliczył większych potknięć brakuje w tym wszystkim subtelnej budowy nastroju, którą można było znaleźć w materiale źródłowym. Mamy wątki bezpośrednio zainspirowane pomysłami wizjonera z Providence, jednak o ile Lovecraft powoli prowadził czytelnika przy użyciu monologów głównego bohatera i opisów, filmowy odpowiednik raczej nie wyróżnia się niczym specjalnym. Ot straszne opowiastki, które można by śmiało umieścić w Opowieściach z Krypty.
No cóż, aktorzy… są. Jest sporo krzyków, szaleństwa, ogólnie duże pole do popisu, gdyby aktorom dano wyciągnąć z tego wszystkiego coś bardziej interesującego niż zwykłą sztampę. Tymczasem na ekranie obserwujemy przerysowane grymasy, nieludzkie krzyki sugerujące, że ktoś miał spięcie w wibratorze, czy kwestie wygłaszane bez większego przekonania. Nie jest to jednak reguła dotycząca całej obsady. Aktorzy byli świadomi, że to jest jednak kino klasy B i o Oscara walczyć nie będą. Z drugiej strony jednak fakt, że miejscami bywa śmiesznie, a nie straszno to już spory problem.
Ciekawostka: w filmie możemy zobaczyć w roli Lovecrafta Jeffreya Combsa – aktor zagrał także w innej luźnej adaptacji prac pisarza – cyklu filmów Reanimator, w których wcielał się w socjopatycznego szalonego naukowca, Herberta Westa.
Efekty specjalne z początku lat dziewięćdziesiątych trzymają się całkiem nieźle. Z oczywistych względów nie mamy tu za dużo komputera, za to jest sporo charakteryzacji, efektów świetlnych i bardzo ciekawych scenografii. Szczególnie te ostatnie wyróżniają się na tle całości. Jest przaśnie, na poziomie dobrego nawiedzonego domu w wesołym miasteczku i pasuje to do zamierzeń twórców antologii. Ogólnie całość doznań audiowizualnych, jakie fundują nam twórcy ma dość przaśny charakter. Muzyka to dokładnie to, czego można by się spodziewać po kinie grozy lat dziewięćdziesiątych, nic czego byśmy mieli ochotę posłuchać w drodze do pracy, czy coś, co jeszcze długo będzie dźwięczeć nam w głowie po napisach końcowych.
Jako wielbiciel twórczości Lovecrafta mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jeśli Necronomicon miał być adaptacją stylu pisarza to zwyczajnie nie wyszło. Skrywający tajemnicę mrok stopniowo rozświetlany przez bohatera, wolne tempo historii, które osiągało crescendo dopiero w finale, straszenie nastrojem i implikacjami , w którym potwory stanowią jedynie podporę dla autora tutaj zastąpiono światłami, dymem, błyskami, a w jednym miejscu nawet dawką flaków dla dobrej proporcji.
Nie mogę jednak zaprzeczyć, że oglądając Necronomicon świetnie się bawiłem. Przyjęta przez twórców konwencja zwyczajnie działa. Tak, to jest tandeta, ale dobrze wykonana tandeta. Opowieść z dreszczykiem dla nastolatków, przy której i dorosły będzie mógł przyjemnie spędzić dziewięćdziesiąt minut czasu. Jeśli Lovecrafta i Necronomicon uznamy tylko za smaczek, a nie główny składnik mieszanki powstałej w wyniku współpracy kilku reżyserów odbiór filmu jest zupełnie inny.
Nie żałuje wieczora, który zszedł mi na oglądaniu Necronomiconu. To zdecydowanie nie jest adaptacja, ale jest to całkiem fajny ukłon w kierunku motywów wykorzystanych przez Lovecrafta w jego opowiadaniach. Dodatkową ciekawostką jest udział w projekcie Christopha Ganza, który wiele lat po tym projekcie zaprezentował światu całkiem udaną adaptację kultowego Silent Hilla.
Ocena:
- Tytuł: Necronomicon
- Gatunek: Horror
- Rok wydania: 1993
- Reżyser: Christophe Gans, Brian Yuzna, Shûsuke Kaneko
- Scenariusz: Kazunori Itô, Christophe Gans, Brian Yuzna, Brent V. Friedman
- Obsada: Jeffrey Combs, Bruce Payne, Juan Fernández, Brian Yuzna, Tony Anzito, Richard Lynch, Vladimir Kulich, Belinda Bauer, Dennis Christopher, Maria Ford, Millie Perkins, William Jess Russel, Denice D. Lewis, Curt Lowens, Signy Coleman, Don Calfa, Judhith Drake, Obba Babatundé
- Studio: Davis-Films
Miłośnik starych gier, dobrych książek, stołowych gier bitewnych, w wolnych chwilach animator hejtu.