Gdy ojciec i mąż w bestialski sposób traci swą rodzinę, przy życiu trzyma go jedynie upór w znalezieniu winnych i chęć wymierzenia zemsty.
The Punisher kontynuuje jeden z wątków drugiego sezonu Daredevila, w którym to Frank Castle gościnnie się pojawił. Co prawda nie ma wymogu aby obejrzeć najpierw przygody Matta Murdocka, lecz to właśnie tam Castle zadebiutował, przez co poprzednia seria jest swoistą genezą Punishera i warto zachować ciągłość.
Serial rzuca światło w ciemne kąty społeczne, przedstawiając nam weteranów wojennych w różnym wieku oraz problemy z jakimi się borykają próbując wrócić do normalnego życia. Jednym z nich jest sam Castle, który został uwięziony pomiędzy dwoma światami i desperacko szuka wyjścia z beznadziejnej sytuacji nie mogąc pogodzić się ze śmiercią najbliższych. Dla fanów komiksów lub wcześniejszych adaptacji, którzy znają postacie uniwersum Punishera z imienia i nazwiska, a nie tylko po ksywce, pewne wątki fabularne będą mniej zaskakujące – po prostu będą wiedzieli czego się po niektórych osobach spodziewać. Na szczęście twórcy zdawali sobie z tego sprawę i nie oparli fabuły wyłącznie o elementy zaskoczenia, a sprawnie i dosyć szybko wyłożyli najbardziej oczywiste karty na stół.
Antagonistów jest kilku, a żaden z nich nie został potraktowany jako „freak of the week” – każdy został zbudowany, fabularnie osadzony i wypracowany. Niektórzy z nich stworzeni zostali na potrzebę serialu, inni zaadaptowani z komiksowej rzeczywistości z mniejszym lub większym powodzeniem. Co najważniejsze: nie jesteśmy nikim wyraźnie zniesmaczeni czy znudzeni, każdy przeciwnik budzi inne emocje i ma inne przesłanki, motywacje, przez co nie ma miejsca na monotonność.
Największą zaletą jest jednak samo tempo serialu: jest wręcz idealne. Trzynaście odcinków, wystarczająco dużo aby opowiedzieć historię, wejść w nieco szczegółów, zwolnić na melancholijne wspomnienia, przyspieszyć na sceny walk. Jednocześnie to zbyt mało aby się rozdrabniać, wchodzić w zbędne detale, doklejać do serialu wątki poboczne mające tylko na celu rozciągnięcie czasu antenowego. Od początku mamy wrażenie, że każda scena po prostu coś wnosi i jest na tyle wyraźnie przekazana aby nam nie umknąć.
Jon Bernthal potrafił w kapitalny sposób stworzyć postać realistycznego do bólu Punishera, budzącego szereg emocji na każdym kroku. Żal nam go gdy wspomina rodzinę, boimy się go gdy w bezwzględny sposób rozprawia się ze złoczyńcami, jesteśmy zirytowani gdy jest nazbyt uparty, trzymamy za niego kciuki gdy wymierza sprawiedliwość. Z pewnością nie można o nim powiedzieć, że jest superbohaterem – jest człowiekiem z krwi i kości, bez żadnego przerysowania.
Serial zresztą na każdym kroku zaskakuje tym jak przyziemne są postacie które nam się stawia przed oczami – nie ma tu ludzi idealnych, każdy ma własne słabości z którymi walczy, jednocześnie będąc osadzonym w spójnej rzeczywistości. Główna rola żeńska (Amber Rose Revah jako Dinah Madani), odpowiedzialna za rozgryzanie sprawy Castle’a, jest rozpisana w idealnych proporcjach – poświęcamy jej sporo czasu, dosyć dobrze poznajemy motywy działań, jak i życie prywatne, lecz serial nie zabiera nam uczucia że to opowieść o Punisherze, a nie jedynie z nim w tle. Trzecim filarem serialu jest Micro (Ebon Moss-Bachrach), czyli kompan w niedoli Franka, w wielu sytuacjach będąc przeciwieństwem głównego bohatera lecz jednocześnie stąpa po tej samej ścieżce. Antagoniści mają swoje osobowości, nie są tylko cieniami za którymi goni Frank – duża w tym rola samych aktorów, którzy potrafili sprawić iż nie traktujemy złoczyńców w sposób zero-jedynkowy. Oczywiście pojawiają się także gościnnie niektóre postacie z poprzednich serii netflixowego Marvela, utwierdzając nas że nadal funkcjonujemy w znanym nam uniwersum. Nie chcę zdradzać przynależności bohaterów, gdyż w wielu przypadkach do samego końca nie jest wiadomo po której stronie intrygi kto stoi, co tym bardziej pozytywnie może świadczyć o pracy ekipy jako fajnie współpracującego kolektywu.
Serial nie boi się odważnych, miejscami ostrych ujęć, lecz nie ma scen robionych tylko po to aby popisać się brutalnością lub zabijaniem dla samego efekciarstwa. Młotki owszem wchodzą w ruch, jest co zszywać przed lustrem po kontaktach z ostrymi przedmiotami, lecz to głównie broń palna jest w użyciu gdy trzeba rozwiązać spór jeśli argumenty słowne są niewystarczające. Krew się jednakże leje gęsto, nikt tu nie stara się niczego cenzurować, co wrażliwszym niejednokrotnie głowa sama odruchowo się odwróci. Jeśli Frank do kogoś mierzy to twórcy nie uraczą nas szybkim obrotem o 180 stopni na jego twarz, a wręcz przeciwnie: zobaczymy pełny strzał w jednym kadrze aby od razu rozwiać wszelkie wątpliwości. Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, iż sceny gore nie są pokazywane – ktoś dostanie pakiet z shotguna między oczy, zobaczymy rozbryzg lecz nie dane nam będzie tego podziwiać z zoomem na resztki facjaty nieszczęśnika.
Ujęcia są krótsze niż w Daredevilu, głównie z racji na to iż broń palna jest po prostu skuteczniejsza niż pięści, ale mimo wszystko czuć charakterystycznego ducha netflixowych walk. Znamienne dla Punishera są drobne, kilkusekundowe sceny, tj. ukrycie pistoletu w torbie podczas walki, schowanie strzelby na lampę, przyklejenie noża pod stołem itp. – wszystko po to, aby ukazać ciągłość fabularną, nadać tempo, a jednocześnie zepsuć czepialskim satysfakcję ze znalezienia błędu. Dbałość o detale jest wysoka. Nikt tu spluwy nie trzyma w poprzek ani nie naciska spustu małym palcem – mamy do czynienia ze świetnie wyszkolonymi i doświadczonymi zawodowcami, weteranami wojennymi którzy wiedzą jak skutecznie rozprawić się z przeciwnikiem. Pojawia się także typowe dla Punishera wdzianko z czachą, choć oczywiście nie jest to spandex z białymi butami a strój taktyczny z kamizelką kuloodporną.
Wszystko kręcone jest w Nowym Yorku, co może czasami zaskakiwać, gdyż zaprezentowano nam naprawdę szeroką gamę lokalizacji. Piękne ujęcia krajobrazów mieszają się z mrokiem i szarzyzną zakamarków miasta, niejednokrotnie ukazując jak wiele światów spotyka się na małej przestrzeni często żyjąc tuż obok nie wiedząc o swoim istnieniu.
Główny podkład muzyczny stanowi przede wszystkim tło, nie wybija się ponadto co widzimy, nie zwracamy na niego w ogóle uwagi podczas oglądania serialu. Zdaje się, iż jest to zabieg w pełni celowy, gdyż w kluczowych dla fabuły momentach w miejsce regularnych motywów wkraczają gitarowe riffy, które w kapitalny sposób podnoszą wyniosłość i znaczenie ukazanych zdarzeń. Są one na tyle umiejętnie dozowane, że dają nam poczucie satysfakcji z obejrzanej sceny. Gdy jeszcze do tego pojawi się okrzyk bojowy Franka to autentycznie włosy się potrafią zjeżyć i przechodzą ciary.
Naturalnie tracimy wszelki element zaskoczenia i jesteśmy bardziej odporni na dołujące elementy, jednakże dzięki temu mamy więcej okazji aby zwrócić uwagę na detale – fani z pewnością znajdą sporo smaczków i adnotacji do materiału źródłowego. Twórcy zasadzili kilka ciekawych wątków które z pewnością wrócą w drugim sezonie. Nie jest to serial, którego scenki i tekściki będziemy znali na pamięć z racji na wielokrotny seans, co najwyżej wrócimy do kilku pamiętnych scen walki tudzież robiąc sobie maraton po netflixowych marvelówkach. Dla przeciętnego widza będzie to jednak jednorazowa przygoda.
Gdy Frank Castle pojawił się w drugim sezonie Daredevila publika do tego stopnia go pokochała iż ekipa nie miała wyboru i zmodyfikowała swe plany by wprowadzić w grafik nowy serial. Pierwszy sezon tak dobrze został przyjęty, iż po niespełna miesiącu od premiery podjęto decyzję aby kontynuować projekt. To bez wątpienia najlepsza ekranizacja Punishera jaką dane jest nam oglądać.
Ocena:
- Tytuł: The Punisher
- Gatunek: akcja, adaptacja, dramat, thriller
- Rok wydania: 2017
- Ilość odcinków: 13
- Showrunner: Steve Lightfoot
- Obsada: John Bernthal, Amber Rose Revah, Ebon Moss-Bachrach, Ben Barnes
- Studio: Marvel Television, ABC Studios, Netflix , Bohemian Risk Productions
Naczelny. Pismak. Kolekcjoner. Entuzjasta bijatyk, filmowych adaptacji i automatów arcade. Frytki posypuje majerankiem.