Jedna z najbardziej czaderskich platformówek na NES’a! Ty, twój bicz, i stada wampirów do ubicia, a na samym końcu drogi on – Dracula!
Wcielasz się w Simona Belmonta. Simon jest potomkiem zhańbionego klanu Belmont. Rodziny, która przez pokolenia dzięki ciężkiemu treningowi fizycznemu i nauce magii wydawała na świat potężnych wojowników, których jedynym celem było chronienie prostych ludzi przed złem… i robienie nowych Belmontów rzecz jasna. Z racji, że jedno i drugie szło rodzince dość dobrze, masz okazję pokierować losami Szymka, który w swojej modnej tunice i z batem w ręce zmierza właśnie do domostwa Draculi, by sprawdzić, czy ten ostatni lubi sado-maso.
Castlevania to cała kupa radości! Fakt, że naszą standardową bronią jest bat wymusza nieco inne podejście niż w przypadku gier z bardziej typową bronią. Naszym narzędziem zbrodni możemy wywijać niestety tylko na wprost. Co oznacza, że skuteczna eliminacja tałatajstwa wymaga od nas zapamiętania dwóch kluczowych rzeczy: długości naszego bicza i schematu poruszania się przeciwników, którzy potrafią być tu naprawdę upierdliwi (największą zasługę w wkurzaniu graczy mają gorgony i garbusy).
Trzecia ważna sprawa to skakanie. Jeśli ktoś nie wyobraża sobie życia bez wszystkich zdobyczy bardziej nowożytnych platformówek pozwalających na bardzo precyzyjne poruszanie się, to natrafi tutaj na bardzo solidny problem. Skok możemy wykonać wzwyż i na wprost. Przy czym jak nasz Szymek jest już w powietrzu, to możemy jedynie siepać batem w locie. O korygowaniu lotu można zapomnieć. Skaczesz na z góry określoną wysokość i odległość i nie ma że boli. Jak już skaczesz to skaczesz.
Sporo osób może to uznać za wadę, ale Castlevania jest po prostu przedstawicielem konkretnej generacji platformówek. Sporo rzeczy wymaga tutaj nie tylko zręczności ale i dobrej pamięci. Jeśli wiesz gdzie uderzy twój bat, jak daleko skoczysz i ogarniasz sposoby poruszania się przeciwników, to nikt Ci się nie oprze. Jedyną poważną wadą jest tutaj fakt, że dowolne trafienie przez przeciwnika odrzuca nas. Oznacza to, że głowy meduz lubujące się w lataniu koło platform zawieszonych nad przepaściami będą twoją najgorszą zmorą. Czasem takie odbicie potrafi popchnąć nas na właściwa platformę, a nawet ominąć kawałek poziomu, ale zdarza się to rzadko.
Podczas wędrówki zbieramy sporo wzmocnień, broni dodatkowych, które wymagają gęsto wypadających serduszek. Po poziomach są też porozrzucane sekrety, które zwykle zdobywamy przez rozbicie gdzieś ściany, czy klęknięcie w określonym punkcie. Niestety, by nie było za łatwo – odnawiające zdrowie żarcie jest poukrywane właśnie w ścianach. Po przebyciu tych wszystkich atrakcji czeka na nas boss. Zwykle twardy skurczybyk, którego pokonanie będzie wymagało nieco wprawy i pomyślunku.
Prawdziwa 8-bitowa uczta dla oczu. Każdy poziom ma nieco inny wygląd. Zamek od parteru po blanki i wyższe kondygnacje ma dla nas zarówno ciekawie wyglądających wrogów, jak i inne dekoracje. Czasem trafi się nawet jakieś cacko na drugim planie, jak np. widoczne wieże zamku. Pod względem wizualnym jest kolorowo i ciekawie, choć barwy są raczej stonowane i ciemniejsze, co dobrze łączy się z nieco mroczniejszym nastrojem gry względem innych produkcji na Nintendo z tego okresu.
Animacje są dosyć bogate. Bohater i jego oponenci poruszają się gładko i z godnością. Ze względu na ograniczoną ilość ruchów nie jest to może balet mongolski, ale na pewno są to też występy pijanego wujka na dyskotece ze stroboskopem.
Cała dobroć dźwiękowych możliwości Nintendo. Każdy level ma odpowiedni utworek w tle, natomiast kompozytorzy robili co mogli, by te bipy i bopy były miłe dla ucha i w miarę możliwości urozmaicone. Trochę bardziej ubogo jest z dźwiękami, bo poza różnej maści wizgami, szuchami, czy innymi wizgami wydawanymi przez używaną przez nas broń specjalną, głuchym pizgnięciem naszej broni na ciałach wrogów, czy stękania bohatera gdy ten jest trafiony, nie ma tu za wiele do słuchania. Warto jednak pamiętać, że mamy do czynienia z produkcją na konsolę 8-bitową, więc takie udźwiękowienie, wraz z tradycyjnymi wesołymi brzdęknięciami sygnalizującymi podnoszenie przedmiotów stanowią standardowy i dość bogaty zestaw efektów.
No właśnie. Mamy tutaj zgrzyt. Jeśli ktoś naprawdę nie lubi starszych platformówek wymagających od gracza gry na pamięć, to przy pierwszym pojawieniu się meduz w tandemie z platformami pizgnie kontrolerem przez cały pokój i odpali co innego. Castlevania należy do tych gier, która doceni gracza za opanowanie i cierpliwość. Jest co prawda limit czasu na przejście poziomu, ale jest on na tyle wysoki, że dość ciężko go przekroczyć. Tutaj po prostu nie ma miejsca na bezmyślne szarże, czy nieprzemyślane rozpaczliwe skakanie. Każdy ruch musi być precyzyjnie odmierzony. Walniesz źle batem, nie trafisz przeciwnika, który dość szybko się odgryzie. Skoczysz nie w tym momencie co trzeba, nie wylądujesz na poruszającej się platformie i zlecisz na mordę w przepaść. Tak, to jest gra dla osób cierpliwych, nie zniechęcających się i umiejących rozpracowywać grę godzinami metodą prób i błędów.
Nie bez wpływu na przyjemność rozgrywki są spore rzesze przeciwników o różnych atakach i sile, zwykle wymagający rozpracowania najlepszej metody na pozbycie się ich. Dranie potrafią zaskoczyć, nie ma tutaj czegoś takiego jak jeden i ten sam atak. Garbusy będą atakować od spodu, wyskakując na nas, nietoprzez skoryguje swój lot, rzucający kośćmi szkielet będzie biegał po planszy jak poparzony, obrzucając nas z coraz to innych miejsc. Naprawdę niewiele tutaj gości, których możemy po prostu okopać i iść dalej.
Mimo, że sztywne sterowanie powinno ludzi odrzucić szybciej niż masażystka z wąsami Castlevania przyciąga. Ciężko mi powiedzieć, czy to kwestia chęci przejścia dalej, niż się wcześniej udało, powrotu do gry, by sprawdzić czy dobrze się ją zapamiętało, czy może klimatu. Po prostu – jeśli ktoś wysiedzi godzinę, to jest spora szansa, że wsiąknie i zagra jeszcze wiele razy.
Castlevania potrafi dogryźć i to do żywego. Każdy kolejny poziom to wredniejsi przeciwnicy, więcej pułapek, które mogą zakończyć nasze boje w ekspresowym tempie. To przygoda, której koniec poznają tylko najbardziej cierpliwi. Jest trudno, jest ciężko i nie ma tu mowy o bezmyślnej siekaninie. Powyższe w połączeniu z kapitalnym klimatem budowanym przez świetną, jak na swoje czasy oprawą audiowizualną tworzą tytuł, który wielu fanów Nintendo wspomina z rozrzewnieniem.
Ocena:
- Gatunek: Platformówka
- Rok wydania: 1986
- Platforma: Nintendo Entertainment System
- Producent: Konami
- Wydawca: Konami
- Gdzie dorwać?: Stare kartridże na serwisach aukcyjnych, NES Classic Edition, Nintendo E-Shop
Miłośnik starych gier, dobrych książek, stołowych gier bitewnych, w wolnych chwilach animator hejtu.